niedziela, 1 lutego 2009

L jak lek na lek

(Z powodu braku polskiej czcionki wyrazy lek i lek wygladaja tak samo, a nie sa. Pierwsze "lek" oznacza lekarstwo, drugie "strach")
Chorowanie zawsze bylo dla mnie czynnoscia przyjemna. Po pierwsze - nie trzeba bylo isc do szkoly, do pracy, czlowiek w chorobie zwolniony jest od codziennych obowiazkow. Po drugie - osobie chorej przysluguje atencja, rodzina dzwoni lub stoi nad lozkiem, donoszac konfitury wisniowe i cieple mleko z miodem i maslem. Po trzecie wreszcie - choremu nalezy sie jakies zadoscuczynienie, cierpienie niewiadomo wedle jakiego prawa, pewnie boskiego, zostaje wynagrodzone. Po czwarte - choroba uwyraznia zycie. Same zalety. Marzyla mi sie zawsze jakas choroba powazna - jakas literacka gruzlica, mozliwosc wyjazdu do senatorium w Davos ( Boze, krolestwo za gruzlice), albo jakas astma ( zeby jak Proust zaszyc sie w pokoju z korkiem na scianach), slabe serce, cholera, cokolwiek powaznego, co na zawsze wykresliloby mnie z listy "tych, ktorzy musza uczestniczyc"! Marzylo mi sie bycie tylko obserwatorem, nie partycypantem. Gdy rtec w termometrze nieoczekiwanie podskakiwala po spotkaniu ze mna, czulam sie szczesliwa. Moglam w koncu zwolnic sie ze swiata, oddalic, wyskoczyc z biegu, odpoczac od ambicji. Kiedy bylam malutka dziewczyna wszystko dobrze sie zapowiadalo, nie to ze bylam jakos strasznie chora, ale anginy i grypy dopadaly mnie na tyle czesto, ze srednio raz na miesiac zdarzaly mi swieta i trzydniowy bonusowy odpoczynek od przedszkola, w ktorym czulam sie ofiara. Wszystko bylam w stanie zniesc dla tych kilku dni samotnosci w domu. Nawet zastrzyki, najbolesniejsze, codzienne pobieranie krwi, wymazy, naklucia. Nigdy sie nie przyznalam, ze szybkie uklucie i pozniejsze lekkie szczypanie przy przelewaniu sie antybiotyku do moich zyl - sprawialo mi jakas przyjemnosc. Mama myslala, ze dziecko nadmiernie jest obciazone bolem, dlatego kazdy zastrzyk konczyl sie dla mnie zakupem nowej lalki, czekoladki, misia, itd. Jak tu nie chorowac? No i te samotne dni w domu - calym dla mnie. Rodzice nie mogli sobie pozwolic na siedzenie z chorym dzieckiem. Bylam zostawiona "samopas". Moja wyobraznia czula sie swietnie. Jak na filamch rysunkowych, caly martwy swiat odzywal kiedy doroslych nie bylo w poblizu, kiedy nikt nie patrzyl. Duchy wychodzily zza szafy, palta okrywaly ramiona faunow,obcasy stukaly w rytm saczacej sie z wylaczonego radia muzyki. Filizanki napelnialy sie garaca czekolady, pobrzekiwaly lyzeczki mieszajace nieistniejace cappucino, szmer rozmow na salonach nie ustawal. Jako krolowa tego swiata przygladalam sie bacznie calemu memu dworowi zadowolona, kiwalam glowa, zamienialam pare zdan z damami i jegomosciami tlaczacymi sie w obszernych salach balowych.
Pozniej jednak bylam coraz zdrowsza - zadnych fizycznych dolegliwosci, niestety. Zycie, bez przystanku, bez oddechu, bez garstki lekarstw przyjmowanych z kazdym posilkiem, zaczelo mnie meczyc. Musialam cos wykombinowac. Wykombinowalam lek, nadmierny strach przed rzeczywistoscia, wiodacy do autodestrukcji z patologicznymi stanami depresji. Na to bierze sie strasznie duzo lekow - spowalniaczy, ujarzmiaczy, usypiaczy. Pierwszy raz na prawde poczulam , co to znaczy lek. Cialo oddane w jego posiadanie mieklo i rozmazywalo sie powoli. Przestawalo sie istniec. Lek unosil dusze spokojnie w kraine snu, lub znieczulenia. Doswiadczenie niezaangazowania, nieczulosci, nieludzkiej obojetnosci. Nie podobalo mi sie to. Nie bylam pewna, czy jeszcze ja stwarzam chorobe, czy choroba zaczyna stwarzac mnie. Nie bylam pewna czy jeszcze cieszy mnie chorowanie. Jedyna prawdziwa choroba jaka zdiagnozowano i z jaka musze sobie radzic jest lek, starch przed Swiatem. Jest to choroba smiertelna, tak jak sobie wymarzylam. Ale nie zwalnia mnie od swiata, nie pozwala odpoczac, nie nagradza orderem wyjatkowosci, nie namaszcza pietnem tragicznym. Od jakiegos czasu chce znalezc prawdziwe lekarstwo na strach, lek niezbedny jak powietrze. Siedze w laboratorium mojego zycia i przelewam z probki do probki uczucia - mieszanka milosci i przyjazni dziala calkiem dobrze, na pewno likwiduje objawy. Szukam dalej, czegos co leczy przyczyny leku. Mam niejasne przeczucie, ze jest to lek prosty, niezlozony, naturalny.
Takich jak ja jest wielu. Spotykamy sie na lekarsko-farmaceutycznych sympozjach. Znam doktor M., ktora mocna Wiare sugeruje jako nie tyle lekarstwo, co antidotum na lek. Doktor D. opowiada sie za uzyciem samoswiadomosci. Podawana w odpowiednich dawkach codziennie, najlepiej przez cale zycie moze zniwelowac objawy i doprowadzic do minimalizacji przyczyn. Ostatnio czytalam interesujaca prace, w ktorej zalecano aktywnosc fizyczna polaczona ze zdrowym zywieniem i przyjmowaniem niektorych ziol. Sa tacy, ktorzy proponuja rozwiazania dosyc radykalne - opuszczenie cywilizacji, jako zrodla leku i wyniesienie sie w kosmos, na Andromede; zalozenie nowej cywilizacji na Atlantydzie, dzisiejszej Kubie; zanurzenie sie w piasku pustyni, sniegu Alaski, znalezienie kosmicznego alter-ego i przeniesienie tam swojej swiadomosci itd. Ile badan, tyle lekarstw. Doktor Buddha, ktory podobno znalazl lekarstwo sugeruje, ze trzeba poznac przyczyne,nastepnie proponuje osmiostopniowa kuracje. No coz, jak na razie to najlepszy dostepny na rynku lek, jak dla mnie. Jako jednak urodzony sceptyk i laborant-samouk poszukuje na wlasna reke. Zajecie to, aktywnosc na polu nauki, zajmuje mi sporo czasu, czasami nie mam czasu mylsec o trawiacej mnie chorobie. Czasami jestem zla, ze tez nie przydazyla mi sie ta gruzlica, tylko taki prozaiczny, popularny lek.

1 komentarz:

Porcelanka pisze...

Nie taki znów prozaiczny.

Lęk jest jak druga strona medalu, jak cień, jak smok. Można wyruszyć na poszukiwanie słońca odpowiednio ostrego, by cień zniknął, można udawać, ze istnieje tylko jedna strona medalu, można walczyć ze smokiem różnymi sposobami albo poszukać życia gdzie indziej i o smoku zapomnieć. Jeśli rzecz jasna smok czy cień pozwoli zapomnieć (najczęściej nie pozwala). Rację ma doktor Buddha, że nadanie smokowi czy cieniowi imienia wybitnie zmniejsza jego rozmiary, ale nie usuwa. Nie może usunąć, bo po coś jest nam on potrzebny, bo jak tak- bez niego?

No właśnie, jak bez niego? Zadyszka, niepokój, brak uwagi?