środa, 9 września 2009

S jak smutek, egzystencjalny dodajmy. Pozegnanie z Cioranem.

"Radosc nie ma argumentow, smutek ma ich mnostwo. Skutkiem tego wlasnie jest tak okropny i tak trudno nam sie z niego wyleczyc" ( Emil Cioran, Zeszyty 1957-1972)

Sto lat temu, otworzylam serce swoje na depresyjne notatki Emila Ciorana i jak ten wspomniany w Biegunach Olgi Tokarczuk czlek, kazdego dnia czytalam jeden z aforyzmow z rana, by nosic go jak sztandar, przepowiednie, wyznanie wiary, przez dzionek caly.

Myslalam sobie, mloda studentka filozofi bedac: o rany, alez ta prawda ma wielkie oczy, nieogolona twarz i jakis wewnetrzny bol?, strach?, co dokladnie, pewna nie jestem.
Kurs z egzystencjalizmu, do tego z filozofii starozytnej wchodzacej w sredniowiecze (specjalne uklony dla stoikow oraz przepieknie rozkwitajacej gnozy), wyklady z postmodernizmu i na to wszystko jeszcze filozofia fizyki ksztaltowaly wyznanie – czulam sie przygnieciona i zrozpaczona wszechobecnoscia rozkladu, przemijania, samotnosci, negacji, nieoznaczonosci i nicosci. Jako nowo-nawrocona nowicjuszka - wierzylam, calym swoim brakiem istoty, cala swa wewnetrzna nicoscia!

"Czlowiek sadzi, ze zbliza sie do tego czy innego celu, zapominajac, ze w rzeczywistosci przybliza sie do celu wlasciwego, do rozkladu, bedacego celem wszystkich innych" (Emil Cioran, Wyznania i Anatemy)

Cioran smutny i wiecznie niedospany, Schopenhauer kwasny, Siddharta Gautama – piewca wszechobecnosci cierpienia, wywolywal rozpaczliwa potrzebe ucieczki z samsary, znaczy sie z tego swiata.

"Jakze tu smiac sie, jakze sie radowac, skoro ten swiat ciagle plonie? Dlaczego wy, bladzicie slepo w ciemnosci, nie szukacie swiatla?" (Muttavali, Ksiega wypisow starobuddyjskich)

Z drugiej strony jednakowoz, bedac lekkoduchem i kpiarzem sklonnym do zabawy i przedstawien, a jakze, z perspektywami nieodkrytymi, z nadzieja na swiat jak dlugi on i szeroki, tak sobie niewinnie myslalam: eee tam, poza to i geba tylko, taka intelektualna maska, bo niby bez kopniaka myslec sie nie da, bo cierpienie obecne byc musi w procesie tworzenia. Ale siedzialam cicho, bo jak powiadal mistrz:

"Czlowiek dobrze sie majacy jest na plaszczyznie duchowej bez szans. Glebia to wylaczny przywilej tych, ktorzy cierpieli." (Emil Cioram, Rozmowy z Cioranem)

Tak wlasnie majac lat nascie i dwadziescia "kilkoro" stalam sie latwym lupem dla smutku. Wygral, zwyciezyl, pokonal mnie – bez walki. Uwiodl, zauroczyl, omotal – trzeba dodac. No ktozby nie chial choc raz w zyciu spojrzec w oczy metafizycznej glebi, choc przez moment prosto w slonce popatrzec, choc przez chwile posiedziec w Krolestwie Prawdy. Smutek, samotnosc, ba ropacz i desperacja, wraz z umiejetnoscia czytania i pisania, wyprowadzania prostych sylogizmow i zerojedynkowania zdan, mialy stac sie moimi narzedziami "do przezywania swiata". Do tego dochodzily, wrodzone chyba, zlosc i malkonenctwo, nabyta mizantropia i zwiazane z nia tendencje eskapistyczne.

Cioran na sniadanie, w niedogodnej porannej godzinie, a juz na szczycie rozpaczy zwierzal sie lirycznie, smutno znaczy sie, a ja sluchalam: "Chcialbym roztopic sie w jednej lzie, w ktorej uwiezlby promien slonca, a ja moglbym zaplakac u kresu swiatlosci" ( Emil Cioran, Swieci i lzy)

Jako zapowiadajaca sie poetka, smutna byc musialam, a jako zapowiadajacy sie filozof smutek i samotnosc - objawy kontemplacji substancji/istoty/idei/pojecia/dogmatu etc., oblicze me mialy przykryc na zawsze juz. Tak se, glupia, myslalam:

" Przedluzajaca sie zywiolowa radosc jest blizej szalenstwa niz uporczywy smutek, ktory usprawiedliwia namysl czy nawet zwykla obserwacja, natomiast wykraczajaca poza zwyczajowe ramy radosc jest wynikiem jakiegos zaburzenia umyslowego. O ile bycie wesolym jest raczej niepokojace jesli wezmie sie pod uwage sam fakt istnienia, o tyle bycie smutnym to naturalny odruch kazdego, tego nawet, ktory jeszcze nie nauczyl sie gaworzyc." (Emil Cioran, Wyznania i anatemy)

Sadze, jestem pewna, ze kiedys wiedzialam, czym jest ten smutek. Sadze, ze bylam calkiem zaprzyjazniona z pojeciami ciezkimi od zawartej w nich goryczy i grozy. Nie potrafiac gaworzyc w moim obecnym jezyku, kurczowo czepialam sie slow znanych, lirycznie prostych i przewidywalnych, jak na przyklad: nieredukowalna samotnosc jednostki, nieredukowalna ambiwalencja sytemow wartosci, dekonstrukcja uniwerasalnych zasad, niezrozumienie, nieprzekladalnosc jezykow etc. Alfabet moj az puslowal od gniewu i samotnosci.

Siegnelam sobie po Ciorana znowu, po latach.
Jade ci ja metrem z Brooklynu w strone pietrzacego sie Manhattanu, wyizolowana w sposob klasyczny, jak potrzeba, od tlumu, no bo i nie stad, i nie tak, i niby wszystko inaczej; jade ci ja ze wszelkim brakiem perspektyw, z trudnosciami zywota doczesnego jade, i mimo to, a moze wlasnie dlatego, Cioran zaczyna mnie bawic. Smieje sie na glos. Nawet cienia smutku Cioran nie wywoluje! Nic! Smiech i glupkowata radosc.
No coz, kariere jako filozof i poetka najwyrazniej uznac musze za skonczona.


"Prawdziwa spowiedz mozna napisac tylko lzami" - powiada Cioran. Ale kto chce sluchac/czytac spowiedzi? Spowiedzi bywaja potwornie nudne...