poniedziałek, 18 maja 2009

Alfabetu wewnetrznego ciag dalszy.


Sposrod wszystkich niezwykle waznych pojec, zaczynajacych sie na litere p, wybralabym kiedys prawde. Bo choc "piekno" czaruje, "przyjazn" niezbedna, "pieniadze" zaprzataja czasami glowe w nadmiarze, "pokory" wciaz nauczyc sie nie moge, a "papierosy" – ech, szkoda gadac, to "prawda" zawsze swiecila na firmamencie jako imperatyw, zasada, horyzont wewnetrznego rozwoju. I to nie jakas tam "relatywna", spleciona z paplatanych watkow, ktore nijak nie moga wspoltworzyc jednej i jedynej osnowy, nie kakofoniczna prawda mojego doswiadczenia, nie taka, co okreslana jest jako "zgodnosc", pomiedzy podobnym a podobnym, albo teza i antyteza – zadnych wielosci nie tolerowalam w tym aspekcie. Na zasadzie wybierania tego, czego sie nie ma, do czego sie teskni, czego sie pozada, jako zdefiniowany (przez innych) i zadeklarowany (przez siebie) klamca, wybralabym prawde radykalna. I zdolna bylam nawet bronic tej idei wobec posmodernistycznych zwolennikow liczby mnogiej. Bylam dowodem na to, ze radykalizm pojeciowy prowadzi do paplatania praktyki z teoria.
Stopniowo w trakcie przezywania swojego zycia zdecydowalam sie zastapic rzeczownik czasownikiem – prawde - koncepcja "uprawdzania", "prawdzenia sie"; procesualnosc wygrala.
Dlatego dzisiaj, przy literze p, nie wybieram prawdy!
Podazam, nie jestem.
Probuje, nie osiagam.
Otwieram drzwi, chce zobaczyc Przestrzen!
Przestrzen jest "miejscem" podrozy.

Okragly jak ptys i czerwony ze wstydu ksiezyc majowy, ktory zagladal w moje okno w niecnych pewnie zamiarach, pomogl odkryc przestrzen wewnetrzna. Wtedy, w maju, ukradl mi sny. Lezalam spuchnieta od wydarzen codziennych, ktore tylko sen mogl rozproszyc, rozwodnic, zamienic w przeszlosc. Lezalam wypelniona po brzegi namietnoscami, rozterkami, niezrozumieniem. Lezalam napompowana brakiem. Ksiezyc zaproponowal zabawe: skoro juz nie mozesz spac, ha ha ha, zrob cos z soba – rusz sie, ruch jest zdrowy, w zrowym ciele zdrowy duch, przebiegnij sie troche. Podrozuj w nieskonczonosc swojego ciala, w niekonczace sie continnum przestrzeni wewnetrzej, w pustke trwalosci, w ciaglosc stawania sie, w swiadomosciowy kosmos wszystkiego we wszystkim.
I tak to sie zaczelo. Tak zwariowalam. Od niespania. Od zawrotnej przestrzeni.
Przekroczylam granice, ktorych nota bene nie bylo, zanurzylam nogi w koncu swiata, i juz nie chcialo mi sie wracac.
Lubie doswiadczac przestrzeni: nad oceanem, nad morzem, na szytach gor. Jakis czas temu mialam przyjemnosc latania na paralotni. Nad gorami. To dopiero jest odkrycie przestrzeni. Wiatr silniejszy niz myslisz, prawdziwy zywiol. I o dziwo wrazenie spokoju, bezpieczenstwa.
Pomyslalam,ze powinnam zostac pilotem samolotu. Albo aniolem.