poniedziałek, 23 czerwca 2008

Naushon - pierwsze wrazenia.


Sa ognie piekielne i ognie rajskie. Te ostatnie, podstepnie, bez uprzedzenia spalily mi skore. Leze teraz i obserwuje kurczaki grillujace sie na moich udach, pilnuje jejecznicy smazacej sie na moim brzuchu. Dzieki plomieniom slonecznym stalam sie Indianka, pierwotna mieszkanka Naushon. Naushon w jezyku Indian podobno oznacza wyspe blogoslawiona lub blogoslawienia. Plynie sie na Nashon niedlugo, jakies 20 minut z Woods Hole. Promik konczy swoj bieg w malej zatoczce z przystania. To poczatek wakacji wiec wyspa jeszcze niemal pusta. Jest Beth w ogromnym kapeluszu, bialej plociennej bluzce i bialych lnianych spodniach. Dzieciaki wbiegaja na poklad - zabieraja kosze z jedzeniem - sokami, slodyczami, chlebem. Jaja i sery sa na wyspie.
Pierwsze co widze, to konie zajadajace trawe. Sa leniwe. Dwa zrebaki domagaja sie maminej uwagi.
Skrecamy z glownej druzki. Zielonosc, pagorkowosc, zapach oceanu.
Naushon jest raczej dluga i waska, a linia brzegowa skreca sie i wije jak w drgawkach pod dotykiem niebieskich dloni wody.
Maszerujemy z Douglasem szybko, zeby zdazyc na przyplyw przy "Pierwszym Moscie". Jak sie zdazy na przyplyw, wskoczy w nurt, ocean zabierze cie prawie na Fisherman Isle, albo jeszcze dalej- tlumaczy mi Douglas. Nie zdazylismy. Po drodze musialam zobaczyc Central House i Russel House.
Przemierzajac zielonosc Naushon czuje sie jak w Polsce, jak u babci Golebiowskiej na wsi, jak w Dmosichach. Niewiele pamietam ze swoich dzieciecych wloczeg po Dmosicach. Niewiele szczegolow. Pozostala pamiec zapachow, nastrojow, ulotnej wolnosci.
Drugie skojarzenie to Baczyn i tamtejsze zarosla z zapachem gorskiego strumienia, z piaskiem na sciezce wiadacej w gore, to wrazenie, ze moge tu byc szczesliwa, jesli tylo zechce, jesli sobie na to pozwole.
Trzecie skojerzenie - Debki poza sezonem. Morze - moje, na wlasnosc, zatoczki, fale, mewy. W Debkach uwielbialam poczucie bliskosci z natura, poczucie wspolzaleznosci - odnajduje to uczucie tutaj.
Naushon przenosi mnie w dziecinstwo. Zaczynam myslec o tych wszytskich niesamowitych przygodach jakie moga sie wydarzyc na wyspie. Nie sposob odpedzic od siebie wizji szukania skarbow, od wyobrazenia wielkiej i niebezpiecznej wyprawy na wschodni koniec wyspy do Fresh Pond. Albo ta gora - Mount Seraut. Raczej wzniesienie. Podczas ostatniej swiatowej wojny wykorzystano to miejsce na obserwatorium - wiec pozostal schowany w ziemi i zarosniety bunkier. Toz to czysta, niczym nie zmacona Arkadia, toz to wrecz idealne miejsce na zabawe w Robinsona, w wyspe skarbow, w odkrywanie tajemnich tego swiata na pewno ukrywanych przez stulecia przez rodzine Forbsow. Nie moge przestac wyobrazac sobie tych wszystkich rozbitkow, piratow, ba, nawet zolnierzy i lotnikow z ostatniej wojny, ktorzy gdzies tu wszyscy sa - w mojej wyobrazni naushonskiej.
Pony Pasture nieomal powalil mnie z nog. Ten piekny dom na malym wzniesieniu jest wrecz idealnym gniazdem pisarskim. Na lace pasa sie krowy. Zaraz za Niebieska Brama widac piaszczysta plaze - to South Shore Bathing Beach. Wskakuje w ocean. Pozwalam sie unosic falom. Slona woda wlewa sie buzi. Piasek mieni sie sloncem w soli, sola w slonce. Zasypiam pozniej zmeczona. Slonce pali mi skore - ale jeszce o tym nie wiem.
Potem idziemy na polnoc przez Grapevine Path, ale gubimy sciezke gdzie w poblizu Big Swamps. Wracamy na Main Road i idziemy nad Mary Lake. Znowu przypomina sie Polska i pierwsze wakacje na jeziorem Roznowskim. Potem odwiedzamy jeszcze ogrodek - wspolne dobro obywateli wyspy. Pozdrawiamy owce pasace sie na kolejnej lace i lame, ktora strzeze owiec przed koyotami. Idziemy do Stone House, z ktorego widac Zatoke z przystania. Pora jest mocno popoludniowa. Zawsze marzylam, zeby siedziec w bujanym, drewnianym fotelu, sluchac swierszczy i patrzec na zachod slonce w letni upalny wieczor. Kolejne male marzenie sie spelnia, skora zaczyna palic.

Naushon jest bajka dla dzieci. Jest jak bajka dla doroslych. Naushon jest tak spokojna, tak zielona, tak malownicza ze wszystkimi swoimi zatoczkami, plazami, lasami i pustynia, ze nie da sie nie kochac tej wyspy. Oczywiscie, ze sie zakochalam. Oczywiscie, ze przyzeklam sobie napisac tutaj wiekopomne dzielo. Oczywiscie wiem, ze dzielo to zostanie pewnie w mojeje glowie.

Naushon jest na granicy snu i jawy, jak wyobraznia.

Znam juz swoja nowa rodzine na tyle zeby wiedziec, ze faktycznie wyspa jest jak rodzina - marzycielsko-intelektualna.

Ktos mi sie wczoraj zapytal - jak sie czuje na Naushon. Nigdy stad nie wyjezdzalam - odpowiedzialam, bylam tu od zawsze. Ta wyspa jest jak moja wyobraznia. Na granicy swiatow, pomiedzy przyszloscia i przeszloscia...

piątek, 13 czerwca 2008

Naushon

Wczoraj bylam na pobrzebie Jima Colta. Widzialam go tylko raz, w dniu mojego slubu. Wnuczek Jima, po jego smierci mial tylko jedno pytanie: czy w niebie jest Naushon i czy pan Bog wie, ze dziadkowi tam bedzie najlepiej.
Naushon. Jeszcze tam nie bylam. Wszyscy wczoraj pytali mnie jak mi sie podoba Naushon, czy bylam juz na Naushon, kiedy w tym roku bedziemy w Naushon, i w ktorym domu.
Nie chce sobie tworzyc zadnych wyobrazen na temat tej wyspy. Niedlugo ja zobacze.
A historia jest taka.
Dawno temu pewien szkot - John Murray Forbes, zdecydowal sie rozwinac swoj bizness w Ameryce. Zarobil gore pieniedzy na handlu z Chinami: import-eksport (glownie opium). Pewnego razu z przyjacielem dostali sie na mala wyspe niedaleko Cape Cod, jedna z wysp zwanych Wyspami Krolowej Elzbiety. Jak zobaczyl Naushon tak sie zakochal. Przypomniala mu sie jego ojczyzna - Szkocja. I kupil Naushon. Inni powiadaja,ze wygral w karty... W kazdym razie od konca 18 wieku Naushon stalo sie siedziba Forbsow. Po smierci praprzodka "wladze" na wyspie przejela rodzina. Utworzono fundusz, ktory po dzien dzisiejszy zarzadza wyspa, decydujac o jej przyszlosci. Jest to rodzaj wlasnosci nalezacej do calej rodziny Forbsow. W dniu mojego slubu stalam sie czlonkiem klanu. Na wyspie jest wielkie drzewo geneologicznego z imionami i nazwiskami wszystkich nalezacych do rodziny. W te wakacje zawisne na drzewie.
Nashoun nie posiada drog, mozna sie tam dostac promem z Wood Hole na Cape Cod. Przez ostatnie 100 lat rodzina prowadzila ozywiona dyskusje czy zgodzic sie na podlaczenie produ. W koncu osiagnieto kompromis. 35 domow posiada juz zdobycz cywilizacyjna w postaci elektryfikacji. Ale nadal nie ma zgody na to, zeby uzywac samochodow. I nie bedzie.
Naushon ma kilka plaz. W zasadzie wyspa jest wlasnoscia rodziny, tzn. jest prywatna, ale udostepniono jedna z plaz dla tych, ktorzy chca przyplynac i zakosztowac Amerykanskiej Szkocji.

Naushon dla rodziny jest jak Mekka.
O poranku wszyscy, w szlafrokach, ze snem we wlosach schodza do przystani zobaczyc czy ktos nowy przyplynal, odebrac poranne gazety i poczte. W ogromnej kuchni nastepnie nastepuje sniadanie. Nastepuje - bo jest to rodzaj rodzinnego obrzadku. Ta rodzina naprawde jest duza! A potem kazdy wyrusza w swoja strone. Czesc jezdzi konno, czesc smazy sie na plazy, ktos gra w polo, ktos gra w golfa. W tamtym roku w przystani gdzie uwielbia sie kompac moja tesciowa widziano rekina.
Naushon jest pamiecia tej rodziny, czczona, uwielbiana, zywa.
Kiedy pierwszy raz spotkalam sie ze swoja przyszla rodzina, okreslili mnie nastepujaco: "she is very Naushon". Cokolwiek to znaczy, zobacze Naushon juz niedlugo.

wtorek, 10 czerwca 2008

Ego


Chcialam nie byc metafizyczna i abstrakcyjna, chcialam pisac tylko o rzeczach, ktore mozna dotknac. Jednakowoz nie da sie, po prostu nie da sie w przypadku "e" nie pisac o ego. Samo sie prosi, przyciaga moja uwage, gdzie nie spojrze, o czym nie pomysle, w koncu docieram do tego samego punktu - do ego. Ego nie ma dobrej prasy. Wszyscy mowia - pracuj nad swoim ego, powinnas zrobic cos ze swoim ego, alez ty masz ego, ego powinno zostac zniszczone. Zadziwiajacy byl zawsze dla mnie fakt, ze obcy ludzie wiedzieli o moim ego wiecej niz ja sama. Czesto wiec wolalam ego, zaklinam zeby sie w koncu ujawnilo, zeby sie pokazalo, chcialabym sobie z nim troche porozmawiac o zyciu, w koncu tylesmy razem przeszli, a tu nic. Cisza. Wywieszalam ogloszenia na plotach, rozpytywalam znajomych, czytalam nawet ksiazki podrozniczo-turystyczne, ba fizyczne i chemiczne - wszystko po to, by sie w koncu spotkac z ego, moim przeklenstwem, podobno. Bo ego generalnie jest nie lubiane w srodowisku, w kazdym srodowisku, a w moim wyjatkowo - jestem przeciez buddystka i cwicze aikido. Ani jednego, ani drugiego nie da sie doprowadzic do perfekcji z ego na karku. No nic, zacisnelam zeby i dalej szukalam. W koncu mialam wrazenia, prawie pewnosc, ze go dopadlam. Ego siedzialo wygodnie roplaszczone na kanapie i patrzylo w ekran telewizyjny, przeskakujac co chwile z kanalu na kanal. A tu cie mam - pomyslalam. I odetchnelam z ulga. No bo jesli moja przeszkoda w byciu niemal doskonala jest ten opasly osobnik po prostu ogladajacy wszystko z pozycji wewnterznej - to nie ma co sie az tak nad faktem jego istnienia roztrwoniac. Jako ogladacz jest kompletnie nieszkodliwy. Ale powiedziano mi, ze ogladacz to inna bajka i zebym nie myslala, ze to ego. No to szukalam dalej, coraz bardziej zatrwozona faktem, ze mam problemy z taka prosta czynnoscia jak znalezienie wlasnego ego. Mowilam sobie - jakze ty chcesz oswiecenie osiagac, jekze ty chcesz doskonalic sie w sztuce wymagajacej opanowania i pelnej samoswiadomosci, jak nie mozesz nawet swojego glupiego, za przeproszeniem, ego znalezc. Szukalam dalej. Pewnego dnia w trakcie jakiejs klotni, czy powiedzmy ostrej dyskusji z kims, wydawalo mi sie ze je widze, ze widze cien ego. Wyruszylam w poscig, z usmiechem, bliska sukcesu. Po wielodniowej gonitwie, ledwo zipiac z wycienczenia dopadlam je. Kon by sie usmial. To, co bralam za swoje ego bylo moja pamiecia, ze wszystkimi bajkami, marzeniami, przekonanimi moich rodzicow, babek, moja pamiecia lingwistyczna, moim dziecinstwem i mlodoscia, itd. Biedny twor zyciowych perypetii. Czysty swir. Nie mozna byc normalnym pamietajac to wszystko, w pewnym momencie ulega sie poplataniu w gmatwaninie faktow, zdarzen i marzen. Jesli to jest moje ego - pomyslalam, to samo sie zniszczy predzej czy pozniej, bo juz w tym momencie wyglada na mocno nadszarpniete zyciem. Zostawilam wymoczka w spokoju, bo zal mi sie go zrobilo. Niemal go zaszczulam w tej pogoni. Ciezki oddech czulam na plecach odchodzac. Nie wiem po co ludziom zawraca sie w glowie teoriami o zwlaczaniu ego. Jesli ego kazdego czlowieka jest takim "stworzeniem"- fatamorgana, zlepkiem przeszlosci, marzen, pragnien, a przede wszytskim strachu, strachu i jeszcze raz strachu, to walka z tym czyms jest bezsensownym wydatkiem energetycznym. Lepiej isc w gory, poplywac, pospacerowac nad brzegiem morza lub przytulic sie do kochanej osoby. Strach ma wielkie oczy. Poswiecanie czasu na walke z ego wydaje mi sie marnotrastwem. Nawet jesli sie je znajdzie, ukryte gdzies w ciemnej piwnicy, ego bedzie sie po prostu balo i zatrwozone smiertelnie nie odezwie sie nawet. Wystarczy bac sie troche mniej niz wlasne ego, a juz mozna mowic o zyciestwie nad nim. Troche mniej sie bac.
Ja tam polubilam mojego tchorza, czasem rozmawiamy. Probuje przekonac moje ego, ze zycie nie jest ograniczone do mnie lub do niego, ze zycie jest wszedzie. Pokazuje mu piekno tego swiata liczac na to, ze chociaz na chwile przestanie myslec trwozliwie o swoim koncu.

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Incredibles versus Spiderman

W weekend obejrzalam dwa "arcydziela" kina amerykanskiego: The Incredibles i The Spiderman. Wiem, wiem, nie jestem pierwsza. Mozna wrecz powiedziec, ze sa to dziela mocno odgrzewane, ba, wrecz prehistoryczne. Nigdy jakos mnie nie pociagal sen o nadprzyrodzonej mocy, nie zachwycali super bohaterzy, normalne zycie uwazalam za najwyzszej klasy survival. Dlatego filmy o nad-ludzkich bohaterach, nad-ludzkich katastrofach i przygodach nie z tego swiata, nigdy nie zajmowaly miejsca w mojej wyobrazni. Postanowilam jednakowoz zapoznac sie z ikonami kultury, w ktorej zyje. Superheros jest czescia zbiorowej wyobrazni tego narodu. Pojawil sie w latach 30. Stworzony przez potomkow Narodu Wybranego ( pierwsze komiksy z Supermenem to dzielo tandemu Siegel & Shuster). Przez wiele dekad ten nadczlowiek, na co dzien Clark Kent, ratowal ludzi z opresji przez nich samych tworzonych. Walczyl w imie dobra i sprawiedliwosci, stawal po stronie przesladowanych i ubogich, zawsze byl takze politycznie poprawny. Najwazniejszy jest jednak dla mnie zrab tej historii, podstawa dla wszystkich pozniejszych herosow: zwyczajny, tak na prawde niezwyczajny bohater, stawia czolo zlu tego swiata, wygrywa, ale nie bez uszczerbku. Jego osobowosc jest mieszanka czlowieczenstwa i nadczlowieczenstwa odzielonnych przebraniem, kostiumem, maska. Supermen musi miec swoj stroj zeby dokonac dziela, stroj przeistacza go w bohatera o nadludzkiej sile. Moralnie superhero jest poukladany - miewa momenty zalamania, ale generalnie wie co dobre, a co zle. Jego swiat jest czarno-bialy, cudownie pozbawiony szarosci normalnej rzeczywistosci aksjologicznej. Jego zycie osobiste jest nie poukladane - bohater rezygnuje z milosci, zdajac sobie sprawe z konsekwencji swego zaangazowania w jakakolwiek relacje, jego super arcy sila jest przeszkoda w tworzeniu normalnego rodzinnego zycia. Bohater ma za soba ciezkie przejscia osobiste, jakas tragedia kryje sie w jego przeszlosci. Ludzkosc, ktorej sluzy swoja sila i umiejetnosciami nie zawsze jest dla niego laskawa. Oczywiscie jest przez tlum uwielbiany, ale raczej warunkowo, w zaleznosci od zaslug. Slawa i chwala nie trwa wiecznie. Bohater stawia czolo ambiwalencji ludzkich uczuc - kochaja go i boja sie go. A strach zawsze moze przerodzic sie w nienawisc. Samotnosc zatem, zawsze samotnosc i ciezar bycia Innym.
Spiderman jest typowym amerykanskim supermenem. Schemat wypelniony jest przez granatowo-czerwone ubranie, maske, ukochana, ktora sklada sie na oltarzy spolecznego zaangazowania. Ok, niech mu bedzie, ze wielka sila wymaga wielkiej odpowiedzialnosci. Cos w tym jest...
The Incredibles byli dla mnie zaskoczeniem. Pozytywnym. Schemat jakby ten sam. Ale od poczatku wiemy, ze to nie jest "powazna historia" Film zaczyna sie fragmentami z wywiadow z naszymi bohaterami. I chociaz ogladamy to samo, co w kazdej superprodukcji - ucieczki, gonitwy, intrygi, walke dobrego ze zlym, to nie jest ta sama historia! Superherosow, po pierwsze jest wielu. Po drugie, superheros zaklada rodzine. Po trzecie, w decydujacym momencie, Mr. Incredible przyznaje, ze jest slaby, ze obawia sie o swoja rodzine i to rodzinne, wspolne dzialanie prowadzi do szczesliwego zakonczenia. Superhero nie jest sam, wiecej milosc jest dla niego najwazniejsza, to milosc wygrywa z egoistycznym zdobywaniem poklasku i slawy. (Musimy ratowac rodzicow!- mowi mala Niesamowitowna. Ich zycie moze byc zagrozone, a moze nawet gorzej - ich malzenstwo! - dodaje). Niesamowite! Dodatkowym tematem tego filmiku jest problem z samokresleniem sie bohaterow, z samoidentyfikacja. Niesamowici nie sa zwyczajni i nie potrafia byc zwyczajni. Wszelkie proby stopienia sie z tlumem prowadza do depresji i narastajacego zniechecenia. "Maska jest twoja tozsamoscia" mowi niesamowita mama do swojej niesamowitej corki. Niesamowici musza byc tym kim sa. Moga zyc wsrod ludzi, w gruncie rzeczy dziela ich emocje i pragnienia, ich serca sa takie same, roznia sie tylko cialem i "supersila". Tylko tym! The Incredibles jest filmem o amerykanskich idealach, podobnie jak Supermen. O ile jednak Supermen czy Spidermen opowiada o jednostce walczacej ze zlem samotnie, The Incredibles sa wyznaniem amerykanskiej wiary w tolerancje, rodzine i wolnosc bycia tym, kim sie jest.
Dla mnie Niesamowici sa gora. Sa takim ludzkim, nie mitologicznym mitem...