poniedziałek, 29 września 2008

Jesien

Dzisiaj odkrylam jesien. Jest. Plynie. Zlotosc i czerwonosc powoli urozmaicaja krajobraz, nadajac swiatu cieply, niewinny wyglad. Powietrze juz nasycone jest chlodem ale jeszcze nad ziemia, nad gromadami slimakow i brygadami swierszczy, wisi bezpieczny parasol wilgotnego ciepla.

Potok zupelnie osobistych nie logicznych skojarzen: jesien, mglistosc, cieplo w domu, kocyk i herbata, zapachy:ciasta, swiec, cytryny, szkola, bezsenne noce z ksiazke, wieczorny przenikajacy chlod, kiedy stoi sie kolo Katedry i pali papierosa, pierwszy pocalunek, swieto wspomnien, swieto myslenia o przeszlosci, swieto obawy przed przyszloscia.

Jesien moja ulubiona. Jesien - codzienne swieto "zmiany" - ulubionego slowa, ulubionego boga, ulubionej rzeczy!

Jesien jest dla mnie pierwsza - jest jak fundamnt , przeszlosc rehabilitowana w swietle swiec. Od jesieni zaczyna sie droga pod gore, do czasu kiedy spadnie snieg i obdarzy nas rodzinnym alleluja. Jesien to samotnosc indywidualnej drogi, na ktora czekalo sie cale lato, to czas samodzielnych wedrowek literackich, sensorycznej samotnosci. Jesien jest jak ciezkie doswiadczenie zyciowe, pozwala spojrzec na wszystko z nowego punktu widzenia, na nowo ocenic sytuacje. Jest jak medytacja, w ktorej nagle uswiadamiasz sobie swoje - tu i teraz. Oto jestem w magicznym krajobrazie kolorow, w przyrodzie wlasnie zdychajacej, w srodku swiata. Najwieksza zmiana jaka rodzi sie w sercu, po beztroskim lecie, jest odczuwalna potrzeba przetrwania. Nie bedzie latwo, nie da sie tak po prostu, trzeba o siebie zawalczyc, trzeba sie o siebie postarac. Bo jak nie, to pochlanie nas jasnosc, ciemnosc, zimno i sztywnosc smierci.

A oto jest technika przetrwania:

- nalezy kupic nowe zimowe buty

- nalezy kupic nowa zimowa kurtke

- czapke, szalik, rekawiczki

- i kilka bardzo cieplych skarpetek i rajstop.

Oraz sweter, cieply, gruby sweter NA ZIME.

Ale...
Jeszcze nie pora, jeszcze nie czas zeby to wszystko na siebie wlozyc; nie zdradzasz swoich planow tak od razu, nie atakujesz cala artyleria na raz. Odkladasz do szafy zapakowane w kolorowe jak liscie pudelka buty, pakujesz otulony folia jak mgla plaszcz, na gorna polke ladujesz rekawiczki, czapke i szalik. Pozostaja skarpety. Zaczyna sie od nog - zawsze! Zimno, starosc, smierc, atakuja najpierw twoje korzenie, palce, stopy. Skarpety - tak zaczyna sie batalia z chlodem, z zyciem, z przemijaniem. W tajemnicy przed swiatem i czlowiekiem, pakujesz w jeszcze nie zimowe buty skarpety - upychasz, maskujesz. 1-0 dla zycia.
Pewnego dnia staje sie jasne, ze skarpety juz nie wystarczaja, ze zimno posunelo sie dalej, chcac zawladnac sercem. Wtedy przychodzi czas na sweter. Ale pojawienie sie swetra juz jednoznacznie osadza cie w jesieni. Nie ma juz wyjscia, nie mozna juz przed niczym uciec. Znasz to uczucie, kiedy "zolty jesienny lisc" wplatuje sie w welniany sweter - zywioly mieszja sie na twojej skorze. Pachnacy lisc smierci, witalna welna przetrwania. Esencja jesiennosci. Bo to nie smierc sie zblirza, to zbliza sie wytchnienie. Ale jeszcze o tym nie wiesz. Jeszcze trwa batalia o cieplo, o cofniecie sie do wakacyjnego czasu bez zobowiazan, do raju utraconego. Jeszcze nie godzisz sie z przemijaniem. Jeszcze to wszytsko ma sens.

Tymczasem staje sie jasne, ze sweter nie jest juz wystarczajacym grzejnikiem dla twojego ciala. W miedzyczasie skarpety zaczely domagac sie cieplyw butow. I wtedy, 1 listopada, w swieto wszystkich ludzi, bogow, diablow, aniolow, krasnali, krasnolodow, elfow, trolli i istot kosmicznych, w swieto wiwatu dla zycia, wygrywasz z chlodem - odpakowujesz swoj nowy plasz, futro, kurteczke, wciagasz dlugie buty, czapka laduje na twojej glowie jak korona, szal opatule szyje, wkladasz czyste rekawiczke. W Swieto Zmarlych wygrywasz z chlodem, wygrywasz z przeczuwalna juz nieunikalnoscia przeznaczenia, z zapachem zimy gdzies powoli saczym sie z podziemnych dolow. Swieto zmarlych jest ostatnia wygrana batalia o cieplo, o pamiec, o niezawodnosc przetrwania.

Ale pozniej, pozniej juz nie ma wyjscia.

Nowiutki plaszczyk szybko przesiaka, futerko kompletnie nie nadaje sie do codziennego uzywania, buty przeciekaja, a skorka na nich martwieje. Ale to wszystko, cale szczescie, odbywa sie juz w ciagu zimy. A od zimy do wiosny niedaleko. Zima jest przepelniona nadzieja, jak jesien przepelniona odwaga i wiara w przetrwanie. Zima jest wytchnieniem od starania sie, jest zaufaniem w niezachwiany rytm swiata.

Do zimy dzisiaj jeszcze daleko. Nie mozna po prostu bezczynnie trwac w nadzieii, dzisiaj trzeba o siebie walczyc.

piątek, 5 września 2008

Intuicja - wewnetrzny imperatyw


Ze to typowe i bardzo kobiece tak doceniac intuicje? Tak wywyzszac poznanie bezposrednie, pozalogiczne, czy ponadlogiczne? Ze to zgodne ze stereotypem kulturowym i schematem interpretacyjnym? Ze od razu wiadomo, po ktorej stronie epistemologicznej sie stoi? O tak! O jednoznacznie i bezdyskusyjnie jestem od samiusienkiego poczatku garaca zwolenniczka pozaczowego procesu wiedzenia, sub-subiektywnego imperatywu wewnterznego. Jestem niepoprawna fanka irracjonalnej wiedzy i gnostycznej oczywistosci. Jestem wariatka.

I mylilby sie ten, kto myslalby, ze to taka prosta droga, ze to po najmniejszej lini oporu - nic nie robisz, nie myslisz, tylko tak ufasz swojej intuicji. Bez trudu zbierania dowodow, bez dyskursu poznawczego pozwalajacego dostrzec biele i czernie roznych punktow widzenia, bez koniecznosci rozstrzygania, wybierania, ponoszenia odpowiedzialnosci. Gdybyz czlowiek byl zdolny do takiej ufnosci nie byloby tak fajnie, tak chaotycznie, tak poznawczo niepewnie. Otoz, mimo faktu mej goracej aprobaty dla intuicji jako poznania najprawdziwszego z prawdziwych i najoczywistszego z oczywistych, mialam ci ja z ta intuicja w zyciu swym bardzo wiele klopotow. Bo imperatyw wewnetrzny nie zawsze jest zgodny z logika. A logika nie zawsze jest odbierana w swej nagiej prawdzie jako perfekcyjnie wygladajaca imaginacja. Czasami perfekcjonizm racjonalnej konstrukcji jest bardziej atrakcyjny od niewinnie wygladajacej, niemal przezroczystej intuicji.
Dostrojonie sie do intuicji, odkrycie iluzorycznosi racjonalnosci wymaga cwiczen - najlepiej ostrego treningu fizycznego. Jak sie jest badzo, bardzo fizycznie zmeczonym, a wciaz trzeba poruszac konczynami i reagowac na swiat co nie chce sie zatrzymac i odpoczac, to nie pozostaje nic innego, jak przestac analizowac. Niech samo sie poanalizuje, po dochodzi do wniosku. Niech samo sie bedzie.
Polecam aikido.
Matko jedyna, panie Boze, anieli wszyscy i inne istoty, ktore rozum powoli acz nieublaganie wypycha z krajobrazu ludzkosci, jakze trudno jest sluchac intuicji. Bo czasami to ona jakby nie do nas nalezala, jakby wrecz sprzeczna byla z naszym subiektywnym, naszym ukochanym, ulubionym rozumowaniem krytycznym. I niby sie slyszy ten glos wewnetrzny, niby sie widzi swiatlosc, ale rzucic sie w ta niepewnosc, bez-myslnosc, bez-krytycznosc, ej, no nie wypada, nie higienicznie, nie wiadomo, czy moralnie.
No ale czasami nie da sie inaczej. W rozpaczy, w beznadziejnsci, gdy sie tak czlowiek przyzna sam przed soba do przegranej, gdy mu przez glowe, przez serce przemknie mysl - jestem bezsilny - jak w bajce, jak w filmie, pojawia sie pocieszyciel, czarodziej. I mowi - a przestan ze sie mazgaic niebogo, mowi- a oczka swe placzem znuzone-zamknijze, a skoncz ze juz to lajanie, kajanie, lanie lzami w te, we wte. Jestze odpowiedz na kazde pytanie - mowi. Jestze nadzieja. Posluchaj! I szepcze ci, szepcze ci tak: bzzzscccczczvxnmb,.a654njigkrtuij.
No i wszytko jest jasne.
Rok temu siedzialam w samolocie przenoszacym moja dusze i cialo z Nowego Yorku do Krakowa. Im bardziej samolot byl w gorze, tym bardziej moja dusza czula sie w dole, im wyzej on, tym ja wydawalam sie samej sobie ciezsza. Moja dusza wyraznie sie opierala. Po paru godzinach lotu zaczela sie nieslychanie wiercic, wierzgac kopytkami szatanskimi. Gdzies nad Atlantykiem rozryczala sie tak, ze stuardessa z chusteczkami nie nadazala. Lzy ciekly mi z oczu jak szalone, jak opetane. Kompletnie nie wiedzialam o co im chodzi, gdzie tak pedza. Nad ranem samolot wyladowal w Polsce, a ja wiedzialam, ze musze wracac, musze natychmiast wykupic bilet i wracac, skad przylecialam. Zadnej logiki, zadnego pomyslenia, zadnego procesu myslowego. Po prostu moja dusza rozpadala sie w kawalki i nie chciala juz byc razem z moim fizycznym cialem.
Moja dusza uparla sie najwyrazniej, ze wie lepiej, gdzie jest moje miejsce. I nie jest kompletnie wazna "racja", lepszosc czy gorszosc w przypadku wyborow intuicyjnych po prostu nie istnieje. Poza moralnie, poza logicznie wtulam sie w zycie z moim imperatywem wewnetrznym. Chcialabym czesciej byc taka oczywista, taka wyraznie zdyscyplinowana w dazeniu.
Myslenie logiczne mnie rozrzedza, decentralizuje.