czwartek, 5 lutego 2009

Homo - animal sociale - naiwnie i gniewnie o spoleczenstwie sprzedajnym.

Homo est animal sociale. O jakze socjalnym, na wlasne zyczenie! Ze niby spoleczenstwo czlowieka oswaja, ze bez niego zginal by w zwierzecej walce, ze spoleczenstwo jest racjonalnym wynalazkiem, ulatwiajacym zycie, bo w grupie latwiej dom zbudowac ...Tak, to wszystko prawda. Tym jednak co czyni czlowieka spolecznym jest, w mojej opini, zadza i imperatyw marketingowy. Czlowiek jest zwierzeciem "sprzedajnym". Od wielu lat istnienie pojedynczej jednostki jest zalezne od jej pozycji w grupie - dokladnie od tego, czy dane indywiduum posiada, nabylo, nauczylo sie jakis umiejetnosci, ktore moze sprzedac innym czlonkom spoleczenstwa. Od malego dziecka wpaja sie nam zasady marketingu i reklamy - jak zaproponowac,? kiedy?, jakich narzedzi sprzedazy uzywac w przypadku grupy rowiesniczej, a jakich w przypadku ciotek i wujkow?, co przedstawiac w ofercie nauczycielom?, jak skomponowac propozycje skierowana dla plci odmiennej? Najwazniejsze jest jednak to, ze w doroslym zyciu przyjdzie nam siebie "utrzymywac"( przy zyciu i w spoleczenstwie) - tzn sprzdawac jakos usluge innym, byc pozytecznym dla srodowiska, dla ogolu. Indywidua, ktore zapragna "realizowac siebie" moga miec problem z przezyciem w grupie, chyba, ze nie posiadajac zadnego konkretnego produktu na sprzedaz maja fascynujacy i gleboka wrodzony talent samo-promocyjny. To sie zdarza.
To proste odkrycie, ze przez cale zycie jestesmy zalezni od innych ludzi, od spoleczenstwa spadlo na mnie w dzisiejszym snie. Pomyslalam zaraz o tych, ktorzy wymykaja sie spoleczenstwu,pracuja na siebie, dla siebie, odizolowani od rynku swiata. Czy w ogole istnieja? Czy najwiekszy bezludek nie kupuje uslug innych - jakiejs paczki papierosow, jakiejs bulki z maslem, zrobionej przez wspoltowarzysza w bycie? O jakze jestesmy sami w sobie uwiklani. Czlowiek jest totalnie spoleczny, czlowiek nie istnieje jako liczba pojedyncza, ale zawsze w kontekcie i jako liczba mnoga (bez egzageracji,dziewczyno,oczywiscie tylko w pewnym aspekcie).
Jestem w tym kontekscie wsciekla na feministki. Przez wiele lat, kobiety byly wylaczone z koniecznosci bycia spolecznym przez cale zycie. Bylo sie spoleczna do momentu pierwszej sprzedazy. Jak sie juz raz zostalo sprzedanym kobieta nie wracala zazwyczaj na rynek. Miala swoj maly, domowy zaklad pracy - pranie, prasowanie, rodzenie dzieci - domowa manufakturke. Feministki sprawily, ze kobieta oficjalnie pojawila sie na ogolnospolecznym rynku, by sprzedawac sie codziennie, bez ustanku, az do emerytury. Nienawidze feministek! Manufakturka domowa, o ktorej zawsze marzylam jest dla mnie niedostepna. Musze sie sprzedawac - co nie jest takie proste, w przypadku kogos kto "probowal realizowac siebie" przez cale zycie, wiec nie posiadl wysoko-sprzedajnych umiejetnosci...
A niech szlag trafi te wszystkie wyemacypowane babki, ja chce do domu! Ja chce nie miec zdania, ja chce byc slaba i blada...

1 komentarz:

Porcelanka pisze...

Feministki rozszerzyły tylko możliwości. Sprzedaż istniała zawsze a popyt na robota domowego, manufakturę obsługującą innych istniał od zarania dziejów. Zresztą, nie, żeby nie istniało prawo wymiany. Niemniej wciąż jest wiele słabych, bladych, niewymancypowanych, nie problem do nich dołączyć. Tylko czy top zgodne z własną naturą? Czy będzie męczyć już po 5 min?
Wolę możliwość samostanowienia, nawet na tym zasranym rynku. Wszystko, co najpiękniejsze jest i tak poza sprzedażą.