piątek, 22 sierpnia 2008

Historia pewnej imigracji


Niektorym ludziom nie wystarcza bycie soba. Ich osobowosc pleni sie, kwitnie, paczkuje i nie moze sie wyrazic w jednym ciele, w jednej tozsamosci.


Pod koniec lipca ogloszono w Bostonie i na Wschodnim Wybrzezu "Amber Alert". Porwane zostalo dziecko; 7 letnia dziewczynka w rozowej sukience byla na wyszminkowanych ustach prezenterek telewizyjnych, czule otulana aksamintnym glosem reporterow radiowych. Jej rozowa sukienka migala na tablicach informacyjnych przy dziewiecdziesiatce piatce i trojce, no i w tunelach. Byl letni weekend. Juz w poniedzialek w rozowym plaszczyku usmiechala sie z pierwszych stron gazet. Obok niej, usmiechniety ojciec - Clark Rockefeller, byly doktor nauk medycznych, kolekcjoner sztuki. I to on stal sie glownym podejrzanym. Zona Clarka przez inetrnetowa tube apelowala - Clark, nasze prywatne sprawy mozemy rozwiazac inaczej, zawsze bedziesz ojcem Reigh... No coz, Clark i jego zona rozwiedli sie pol roku temu. Opieke nad dziewczynka przyznano matce. To bylo pierwsze spotkanie ojca z corka, pod kuratela pracownika socjalnego, po niemal polrocznym okresie niewidzenia. Dramat, dramat, dramat. Tym bardziej, ze to ojciec byl najwiekszym przyjacielem i opiekunem dziewczynki. Mala Reigh byla podobno bardzo elokwentna i niezwykle rozwinieta intelektualnie. Podobno mozna z nia bylo dyskutowac, jak z doroslym osobnikiem. Byla to w 100% zasluga ojca, ktory arystokratyczne swe maniery staral sie przekazac, rozwijajac milosc do literatury i sztuki w mlodej panience. Kobieta bedaca matka i zona, w tym czasie zarabiala ogromne pieniadze. Mieli dwa domy - jeden w Bostonie, drugi w New Hampshire. Clark kupil takze stary kosciol, tutaj to normalne. Uchodzil za zmanierowanego konesera sztuki i arystokrate. Mial dziwny, jakby angielski akcent.


W miedzyczasie policja otrzymywala liczne telefony - widziano ich w New Yorku, widziano na Haiti, podobno wybierali sie do Peru, na jachcie, na statku, na katamaranie.


Pare dni pozniej Clark Rockefeller w towarzystwie swego prawnika byl obfotografowany przez bostonska prase. W porcie w Bolitimore od wielu lat stala licha szlaupa Clarka, znanego tutaj jako Charles "Chip" Smith. Tam zostal znaleziony i aresztowany. Corka miala sie perfekcyjnie dobrze.

Po aresztowaniu wyszlo szydlo z worka, liczne szydla - Clark nie mogl w zaden sposob poswiadczyc swojej tozsamosci, byla zona publicznie oswiadczyla, ze byly maz jest calkowitym i niepohamowanym oszustem tozsamosciowym i osobowosciowym.
I tak zaczelo sie sledztwo w sledztwie - kim jest Clark, kim Clark nie jest. Kazdy dzien przynosil kolejny barwny obraz. Odciski palcow pobrane od Clarka pasowaly do tych, ktore trzydziesci lat temu pozostawil pewien mlody niemiec przekraczajacy granice USA. - Christian Karl Gerhartsreiter. Od tamtej pory po Stanach Zjednoczonych zaczal majaczyc w wielu tozsamosciach - jako Christian Gerhart-Reiter, Christopher Chichester, Christopher Crowe, Micheal Brown, J.P. Clark Rockefeller, James Frederick, Clark Mill Rockefeller, Charles Chip Smith i Clark Rock. Ta sama postac niewielkiego rudzielca ukladala i sprzedawala niesamowite historie. A to o swoim arystokratycznym europejskim pochodzeniu - jako potomek krolewskich rodzin Battenbergow i Mountbattenow, a to o arystokratycznym amerykanskim pochodzeniu - jako potomek slynnych Rockefellerow, a to o swoich sukcesach zawodowych -jako szef slynnej fundacji rodziny Battenberg-Crowe von Wettin, jako wlasciciel prywatnego biznesu w Canadzie, ukonczyl i Harvard i Yele, pewnie jeszcze pare innych znakomitych uczelni. Czlowiek, ktory w jednym zyciu zawarl wiele historii.
W Niemczech byl po prostu synem ubogiej bawarskiej rodziny. W Connecticut gdzie chodzil do szkoly, wyplynely na wierzch jego arystokratyczne maniery. W Wisconsin spotkal kobiete, z ktora sie szybko ozenil i rozwiodl. Potem pojawil sie w Californii. Wynajmowal lokal u mlodego malzenstwa Johna i Lindy. Dal sie poznac jako wyksztalcony i szarmancki znawca wszystkiego. Tymczasem malzenstwo wynajmujace mu lokal zniknelo, zapadlo sie pod ziemie. Clark mial byc przesluchany w tej sprawie ale i on wyparowal. Tymczasem po latach w ogrodku wykopano szczatki Johna. Lindy nigdy nie odnaleziono. John zamordowany zostal przez uderzenie w glowe, najprawdopodoniej mlotkiem, pozniej zostal pocwiartowany. Sasiad z Californi pamieta, ze pozyczal Clarkowi pile mechaniczna... Policja poszukiwala Christophera-Clarka. Jego widmo odnaleziono w Connecticut - nijaki Christopher Crowe probowal sprzedac samochod nalezacy do zamordowanego Johna
Juz, juz miano Christophera na ta okolicznosc przepytac, gdy znowu wsiakl.
W tym samym mniej wiecej czasie w Nowym Yorku pojawil sie Crowe zatrudniany na powaznych stanowiskach w wielkich korporacjach jako posiadacz zamku w Europie, posiadacz wielu Rolls-Roysow itd. Crowe ubiegal sie takze o papiery brokera gieldowego. Pani z galeri antykow na Soho twierdzi, ze czlowiek, ktorego znala jako Rockefeller mial niewybredny gust i kolekcje obrazow wartych gore pieniedzt. Oczywiscie Clark mial tez klucze do glownych drzwi Rockefeller Center...
W Nowym Yorku, podczas party, bawiono sie w gre, w ktorej kazdy uczesnik udaje kogos innego - tak Rockefeller poznal swoja zone. Slub wzieli w obrzadku quakers-owskim, co oznacza bez paierow, bez certfikatu. I tak by sobie zyli pewnie gdyby nie ten rozwod, gdyby nie fakt, ze Clarkowi odebrano jego ukochana corka.

Teraz Clark siedzi w wiezieniu, sledczy zbieraja dokumenty, ukladaja puzzle z jego wymyslonego w 3/4 zycia. A on pisze ksiazke. Robi to, co potrafi najlepiej - kreowac autentyczna fikcje.
Nie moge nie byc pod wrazeniem tej postaci. Nie moge nie popasc w fascynacje jego wirtuozeria w klamaniu. Oto mistrz moj! Zabojca, porywacz, oszust. Czlowiek z nadmiarem osobowosci, bez tozsamosci, bez umiejetnosci bycia soba. Clarku badzze przestroga dla wszystkich poszukujacych i spragnionych lepszej odmiany siebie. Dajze sie ukrzyzowac za swoje klamstwa. Zostan Mesjaszem cywilizacji fikcji i falszerstwa, naszej cywilizacji!

piątek, 1 sierpnia 2008

H jak historia czyli o czasie, w biegu

Kiedy dzien rozplywa sie powoli w sennosci pozno-wieczornej, przymykajac oczy na dawno juz zapomniane sniadanie, przetrawiony obiad i burczenie brzucha zamiast kolacji, zadaje sobie pytanie - jak bylo? Analizuje przeszlosc. Ten dzien, ktory wlasnie sie zakonczyl jest przeszloscia. Nie kazda przeszlosc stanie sie historia. Bo historia to nie tylko, albo nie po prostu, przeszlosc. Historia to przeszlosc z Sensem. Sens dokonuje selekcji w naszym zyciu i wybiera tylko niektore fragmenty- wydarzenia, pasujac je na Rycerzy Historii, obroncow naszego Istnienia na Swiecie, Swiadkow Prawdy Jednostkowej Egzystencji. Kto wybiera sens, kto decyduje o podnioslosci chwili, donioslosci wydarzenia? Bog?, ja albo jakas czastka mojego mozgu?, a moze samo tak jakos sie dzieje? Dzieje sie, dzieje sie, dzieje sie... Jak niekonczaca sie mantra.
Dawno, dawno temu czas nie byl linia, ktora rozwiesil demiurg na swoim podworku, historia nie pedzila w jedna strona. Dawno temu ludzie wierzyli, ze historia zanurzona jest w czasie, ktory sie toczy. W kregach stawania sie i entropii, kreacji i destrukcji - nihil novi sub sole. Indie i koncepcja Samsary, Grecy i koncepcja pozarow swiata, no i pozniej jeszcze Nietzsche...Dzieki tym wyobrazeniom niekonczacego sie powracania nie bylo pytania - bylze czas przed czasem, historia przed historia? Szczerze mowiac nie mialo glebszego znaczenia pytanie o sens tego wszystkiego, a tym bardziej o cel. Zaden horyzont nie wynurzal sie jako meta, jako zwienczenie, zadna doskonalosc albo anty-doskonalosc nie majaczyla na koncu, lub gdzies ponad ukladem.
Nie bylo konca. Tylko tak sie dzialo, tu i teraz, tak w kolko. Mozna bylo dostac mdlosci. Mozna
bylo tez zanudzic sie na smierc, powrocic i znowu sie zanudzic. Cale szczescie, ze powrot nie oznaczal powrotu "tego samego".
Historie tworza indywidualnosci, niepowtarzalne bulwy i bable czasu. Historia jest jednostkowa, a czas jest uniwersalny. Uniwersalnie sie toczy...
Wraz z chrzescijanstwem, narodzinami doskonalej doskonalosci i obietnica Krolestwa Bozego pojawil sie swiezutki czas linearny. Startowal powoli, ale jak juz sie rozpedzil, tak zawladnal wyobraznia ludzka na dobre. Namnozyly sie pytania o paczatek, o zrodlo, a jak zrodlo to i kres, a jak kres to musi byc jakis kierunek, a jak kierunek to jak tam dotrzec. No i wskazowki, porady, przykazania i nakazy. Od razu jakos tak sie tez stalo, ze telos - cel zostal uwznioslony, jakies "potem", po "tym wszystkim" stalo sie wazniejsze i lepsze od tego co dzieje sie, dzieje sie, dzieje sie... No i wyladowalismy w naszym mysleniu, my ludzie, w trzech wymiarach, wyladowalismy z calym tym bagazem przykazan i dazen, oczekiwan i tesknot uwiezieni w kolejce do Raju, uwiezieni w czasie, historii jak rzece, co to w jedna strone plynie i zawrocic sie jej nie da, w przeszlosci i przyszlosci przedzielonych nie za bardzo doskonala terazniejszoscia.
Jakos w tym samym momencie zmienilo sie takze wyobrazenie czasu po czasie - zbiorowa szczesliwa komuna przesiadujaca u Pana Boga za piecem, gdzie cieplo, czysto i pod dostatkiem zarcia. Dziadkowie spotykaja wnuczkow, wnuczki spotykaja wnuczkow i generalnie jest fajowo. Znowu wszyscy i wszystko jest razem. Acha, najwazniejsze, nie ma czasu! Jest tylko terazniejszosc.
Historia linearna jest historia nie chciana, bo stanowi przeszkode, w osiagnieciu celu, przeszkode, ktora trzeba pokonac, mur czasu, ktory trzeba przebyc...
No oczywiscie pojawily sie takze teorie promujace historie jako droge do doskonalosci, jako miejsce doskonalenia sie. Zbiorowy progres ludzkosci, wyobrazmy to sobie, dokonuje sie w czasie i jeszcze chwilka, jeszcze dwie, a ludzie beda tacy super, tacy do przodu, ze sie zjednocza i powstanie fajna komuna przesiadujaca u Absolutu za piecem, gdzie jest czysto, intelektualnie, no i taka jakas pelnia. Czas okazuje sie panem Bogiem, pan Bog zdejmuje maske i mowi ze jest czasem i w ogole na koncu mamy jedna wielka demonstracje Prawdy. Przedtem to tylko tak nam ta prawda przeswitywala od czasu do czasu wlasnie w historii, jak sie na nia patrzylo z bliska. Jak sie za bardzo skupialo na sobie, na jednostce, to nijak sie prawdy, pana Boga albo jak tam to tez zwali Absolutu nie widzialo.
Moze i racja.
Jak bylam jeszcze w szkole podstawowej, nad drzwiami do pracowni historycznej przeczytalam: Historia magistra vitae est i mnie zamurowalo. Po pierwsze dlatego, ze cholernie balam sie byc zapytana na lekcji z Powstania Styczniowego, ktore w przeciwienstwie do Listopadowego w ogole mnie nie wzruszylo i w ogole bylam przeciwna. Po drugie dlatego, ze zrozumialam, ze zycia mozna sie nauczyc obserwujac innych i swoja historie. I to bylo dla mnie wstrzasajace odkrycie. Nauczyc? Ktos mnie bedzie ocenial? Brrr.
Jak sobie poscielesz , tak sie wyspisz -powiada moja mama w aspekcie uczenia sie zycia. I ma racje, jak zwykle. Podreczna historia scielenia lozka, moze byc bardzo przydatna. Szczegolnie jesli nastepnego dnia czeka nas jakies wazne wydarzenia i przydalo by sie dobrze wyspac. Takie globalne spojrzanie na proces scielenia moze byc inspirujace. ( W nawiasie: politykom amerykanskim, na przyklad, nakazalabym poczytanie historii Polski. Cos mi sie uwidzialo, wiem ze to jakas bzdura, ale jakies takie podobienstwa zaczelam widziec pomiedzy dawna Rzeczpospolita, a terazniejszymi Stanami Zjednoczonymi.)
Historia w koncu jest przechowalnia sensu. Moze nie nadzwyczajnego Supersensu, nie Sensu Jedynego. Okreslilabym to raczej Bardzo Praktycznym Sensem, z okreslonym terminem waznosci.
Ja najbardziej lubie studiowac Tajemnicza i Wieloznaczna Historie Panstwa Mego. Ach, coz to za dzielo. Jednego dnia same puste strony, otwierasz nazajutrz a tam romanse, awantury i dramaty.
Jest to dowod, dla mnie niepodwazalny, ze moja historia jak mantra dzieje sie, dzieje sie, dzieje sie.
Zeby zacytowac dzielo gleboko zakorzenione w mojej wyobrazni:
I kręci się, kręci się koło za kołem, i biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej.I dudni, i stuka, łomoce i pędzi.A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!Po torze, po torze, po torze, przez most.
Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las.Do taktu turkoce i puka, i stuka to:Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to.Gładko tak, lekko tak toczy się w dal.Jak gdyby to była piłeczka, nie stal.Nie ciężka maszyna zziajana, zdyszana.Lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana.A skądże to, jakże to, czemu tak gna?A co to to, co to to, kto to tak pcha?Że pędzi, że wali, że bucha, buch-buch?To para gorąca wprawiła to w ruch,To para, co z kotła rurami do tłoków.A tłoki kołami ruszają z dwóch boków. I gnają, i pchają, i pociąg się toczy, bo para te tłoki wciąż tłoczy i tłoczy....

Uwielbiam to afirmujace i jedno-znaczace: tak to to!