wtorek, 24 lutego 2009

Ciotka Weronka

Ciotka Weronka umarla w niedziele. Dzisiaj w Sulislawicach jest jej pogrzeb.

Ciotka Weronka jest siostra mamy. Nie pamietam tylko czy rodzona, czy "bratnia" siostra. Bo mama ma rodzone rodzienstwo - pochodzace od tego samego ojca, oraz rodzenstwo od brata ojca, ktory jako pierwszy ozenil sie z babcia, a ze zginal, wsiakl na wojnie ( tej pierwszej), to moj dziadek - brat mlodszy - zaopiekowal sie rodzina i babcia- przede wszystkim.
Ciotke Weronke pamietam zawsze w chusteczce na glowie - kwiecistej. I w podomce - takim rodzaju wdzianka, ktore nie jest sukienka, nie jest szlafrokiem, troche jakby fartuchem. Raz chyba widzialam ja bez tej chustki - na slubie corki, tej drugiej Hanki-Jolki. Miala dlugie wlosy, przynajmniej wtedy. Ciotka Weronka w prodizu piekla najlepsze na swiecie ciasta. Pamietam szczegolnie serniki. Robila tez faworki, ktore pachnialy wszechogarniajaco, gdy wchodzilo sie do kuchni, choc ukryte byly na telerzu przykrytym lniana sciereczka w jakies szlaczki. Te faworki i herbate zabieralo sie do domu, i tam w pokoju z blyszczacymi meblami zajadalo. Bo domy byly jakby dwa w obejsciu ciotki Weronki. Ten stary - jednoizbowy, ktory dzielil sciane z obora i po przeciwnej stronie nowszy, choc tez stary, z dwoma izbami. Ciotka Weronka gotowala w starej kuchni. Zagroda byla na planie kwadratu - prostokata. Od strony wschodniej obejscie graniczylo ze stawem, ktory w zimie zamarzal i mozna bylo na nim jezdzic na lyzwach. Od strony polnocnej byly sady, pola i rozne takie gorki i dolki, po ktorych sie biegalo i puszczalo wielkanocne jajka. I strumien tez tam byl. I chyba raj. Strona zachodnia to dom - ten nowszy, graniczyl z obejsciem wuja Tomasza, a dalej wuja Stefana. A od poludnia brama i droga. Po przeciwnej stronie drogi mieszka moj ojciec chrzestny. Tuz kolo bramy stal slup, na ktorym dumnie przez wiele lat prezentowalo sie bocianie gniazdo. Poznym latem bociany zbieraly sie na lace, tuz nad rzeka. Nad ranem unosila sie tam mgla - namiastka chmur. Bociany klekotaly, klekotaly i w koncu zaczynaly biec, a potem jak samoloty odrywaly sie od ziemi i uciekaly z Dmosic. Nie wiem gdzie.
Nad droga w lecie unosil sie zawsze kurz. Bylo sucho, goraco i glosno od swierszczy. Ciotka Weronka miala wlasnie pokazac mi jak zabija sie kure. To byl moj pierwszy raz. Widzialam jak bez zmruzenia oka bierze do reki siekierke, silna reke przytrzymuje kure na pienku i jednym ruchem - ciach- pozbawia ja glowy. A kura trzepocze sie, wciaz sie trzepocze. Ciotka tlumaczyla mi, ze to normalne. Zanim duch wyjdzie z kury bedzie sie tak ruszac, skakac i trzeba uwazac zeby nie uciekla.
I jeszcze rosol pamietam, posypany pietruszka. Z tej kury. Nie moglam go zjesc. Tluste oczy mrugaly na mnie i czulam, ze ten duch wcale nie ulecial, jakos siedzi w tym rosole i jak tylko wpuszcze go do srodka zacznie skakac i gdakac w moich wnetrznosciach.

Pamietam jej glos. Pamietam jak podala mi pewnego razu puszysta kulke - malego kotka i powiedziala - wez go sobie. I bardzo, bardzo chcialam zabrac ten prezent. Ukrylam go nawet w samochodzi rodzicow. Ale prezent miauczal zalosnie i nie udalo sie go przemycic cichaczem. Rodzice sie nie zgodzili. Siedzialam na sloncu, na laweczce, tuz przed domem ciotki Weronki a na kolanach trzymalam ten maly skarb, ktory musialam zostawic w Dmosicach.

Ciotka Weronka krazy jeszcze po bardo. Trzymam za nia kciuki w tej wedrowce i prosze wszystkie dakinie z okolic Dmosic, zeby pomogly jej rozponac wlasciwy kierunek.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Boskie, wzruszajace.RIP, ciotko Weronko.Greta

Unknown pisze...

Smutne, smieszne i bardzo obrazowe. Pozdrawiam Cie goraco.