środa, 12 marca 2008

Malzenstwo


Od czterech dni jestem mezatka. Wiem, ze wyjscie za maz nie zmienia istoty, nie wplywa bezposrednio na strukture DNA, nie powoduje zmiany w ukladzie i skladzie chromosomow, nie modyfikuje moich leukocytow, erytrocytow i trombocytow, nie zmienila sie dlugosc dendrytow ani aksonow. Slowem - jestem soba. Cudowne jest jednak to, ze teraz bycie soba oznacza bycie mezatka. Zmiana przyszla z zewnatrz, zostala ogloszona, oklaskana, przejedzona i sfotografowana na tysiace sposobow. Zmiana ma swiadkow i jest zapisana w jakis oficjalnych ksiegach panstwa, w ktorym mieszkam. Zmiana jest faktem.

Malzenstwo jest dla mnie sakramentem.
Nie jestem katoliczka, chrzescijanka, zydowka czy muzelmanka. A jednak jest to dla mnie sakrament - uswiecenie faktu zmiany, metamorfozy.
Pietnascie lat temu malzenstwo bylo dla mnie przeklenstwem - patrzylam na moich rodzicow, przechodzily mnie ciarki, nie widzialam miedzy nimi zadnej swietosci (dzis widze, stanowia to dla mnie przyklad i drogowskaz); patrzylam na malzenstwo mojej siostry - idealne, ale nie widzialm w nim tego, co chcialam zobaczyc (dzis widze i ciesze sie w dwojnasob). Separowalom milosc i malzenstwo. Wydawalo mi sie to niezwykle racjonalne. Nikt nie musi dostawac poswiadczenia o milosci, nie ma sensu spowiadac sie ze swoich uczuc przed urzednikiem panstwowym lub ksiedzem, w ktorego swietosc i boze namaszczenie po prostu nie wierzy sie. Pietnascie lat temu zapadla we mnie decyzja - tak, mam swoje zdanie na temat malzenstwa, jestem przeciw. Kobieta i mezczyzna moga sie kochac bez formalnosci, powinni byc wolni; zadnen kosciol, czy panstwo nie moze stanowic ramy dla relacji miedzy dwojgiem ludzi. Wydawalo mi sie, ze milosc jest nierozdzielnie poloczona z wolnoscia, a wolnosc znaczy samowole - moja wola zawsze powinnam moc sie zrealizowac.
A jednak slowo milosc wywolywalo we mnie placz:
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. I gotowa bylam przeplakac caly dzien z nadzieja , ze kiedys taka wlasnie totalna, wszytskoobejmujaca milosc mi sie przydarzy...
Kilkanascie lat pozniej zrozumialam, ze w hymnie o milosci jest mowa o wierze, glebokim wewnetrznym zaufaniu Sile, ktora moze spelnic wszystkie oczekiwania, moze kochac w sposob doskonaly, na zawsze. Zrozumialam, ze Hymn o milosci jest Hymnem o wierze. Zrozumialam, ze milosc miedzy dwojgiem ludzi jest czyms analogicznym - zaufaniem i wiara; a wolnosc nie oznacza samowoli, ale odpowiedzialnosc - moge dokonac kazdego wyboru w sposob dobrowolny, ale za kazdy jestem odpowiedzialna i ponosze jego konsekwencje. Zdalam sobie takze sprawe, ze milosc oznacza akceptacje na innosc polaczona z silnym przekonaniem o slusznosci wlasnych pogladow. Milosc oznacza rownowage miedzy dwoma osobami, rownowage uczuc.
I wtedy zapragnelam znalezc kogos, z kim moglabym sie podzielic taka wizja milosci. Malzenstwo zmienilo swoje znaczenie - stalo sie jak wyznanie wiary - tak chce byc z Toba na zawsze i do konca swiata, chce zeby caly swiat o tym wiedzial, lacznie z silami silniejszymi ode mnie, bo jestem dzis silna w mojej milosci.
I stalo sie tak, ze po wielu burzach i zawieruchach w koncu znalazlam osobe, ktorej Droge akceptuje w pelni, ktorej wartosci i idaly potrafie obdarzyc szacunkiem, ktorej wad nie chce zmieniac - to nie moja dzialka, ktorej wolnosc jest dla mnie rownie wazna jak moja, przed ktora nie gram nikogo i nie musze byc silniejsza niz jestem, osobe, ktora wierzy w nasza milosc rownie mocno jak ja. Z wrodzona czlowiekowi niepewnoscia, w czlowieczym wymiarze.To moj maz.
Bo malzenstwo jest stworzone dla ludzi, nie dla bogow. Bo ludzka wiara i ludzka milosc jest zmiennoscia. Malzenstwo jest z jednej strony swietem milosci dwojga osob, z drugiej strony spektaklem wiary i nadzieji - ze moze tym dwojga uda sie kochac i przezwyciezyc wrodzona gatunkowi nomadycznosc. Malzenstwo jest polisa ubezpieczeniowa przed ludzka natura, przed powodzia emocji, pozarem uczuc, huraganem watpliwosci, jest triumfem zwyczajnego czlowieczego strachu przed utrata, przed bolem.
I nie ma zadnej logiki w malzenstwie. Bo byloby przeciez latwiej, kiedy cos zlego sie przydarzy, po prostu odejsc, znalezc szczescie gdzie indziej, nie wiklac sie w ten wezel problemow - wspolny dom, wspolna wlasnosc, wspolne dzieci - byloby latwiej, po prostu czerpac z milosci co sie da i przechodzic do nastepnej. Nie logiczne jest wybierac bol bycia z kims, kto juz nam sie znudzil, kogo znamy zbyt dobrze, kogo codziennosc wywoluje mdlosci. Na tym wlasnie polega roznica miedzy miloscia i wiara. Malzenstwo jest swietem wiary.
"To nie logiczne - ale tego wlasnie chce, chce wierzyc w ta milosc" - to jest wyznanie skladane podczas slubu.
Z drugiej strony malzenstwo to wybieg dwoch przestraszonych samotnoscia osob. To spolecznie usankcjonowana forma zabezpieczenia sie przed nadmierna zmiennoscia w doborze partnerow. To kordegarda wartosci uznawanych przez spoleczenstwo. Jest forma zakupow.
" Biore Ciebie i masz ze mna juz byc zawsze" - to jest wyznanie lekow skladane podczas slubu.
Kiedys na strazy malzenstwa stala moralnosc. Ale moralnosc i jej instytucje systematycznie osmieszaly sie przez caly dwudziesty wiek. W tej chwili moralnosc pracuje za dobre pieniadze gdzies w japonskim burdelu i swiat holduje zmiennosci.
Kocham zmiennosc, uwazam ja za prawo i regule. I dobrze mi z nia. Ale wiem, ze zmiennosc nie stoi w sprzecznosci z wiara. Moja wiara jest moja wolnoscia od zmiennosci i zarazem holdem dla zmiennosci. W ten sposob tworze sobie moralnosc oparta na wolnosci i zmiennosci, na wierze.
I wierze, wierze w malzenstwo.

Brak komentarzy: