środa, 10 czerwca 2009

Radosc nieposiadania

Przeczytalam i na szybko przetlumaczylam , bo wzruszajace, naiwne, dla mnie prawdziwe...

Joy of Less, by Pico Iyer , New York Times, June 7, 2009


"Rytm mojego serca stal sie glebszy, zywszy, ale i za razem przepelniony jakims spokojem, tak jakbym przez caly ten czas przechowywala jakies wewnetrzne bogactwo. Moje zycie jest sekwencja wewnetrznych cudow". Te slowa napisala mloda holenderka Etty Hillesum w przejsciowym obozie nazistowskim w 1943 roku, na dwa miesiace przed smiercia w Oswiecimiu.
Ralph Waldo Emerson, doswiadczywszy w wieku lat 7 smierci ojca, w wieku dwudziestu lat utraciwszy zone i pierworodnego syna, pod koniec swego zycia pelen wiary pisal: "Wszystko co widzilem uczy mnie ufac tworcy w zakresie rzeczy, ktorych nigdy nie ogladalem".
Zycie Issy -japonskiego poety z konca XVIII wieku, znanego ze slow przepelnionych niemal dzieciecym euforycznym zachwytem nad swiatem, "bogate" bylo w nieszczescia – czworka dzieci umarla w wieku niemowlecym, zona odeszla z tego swiata przy kolejnym porodzie, jego cialo w czesci zostalo sparalizowane.
Majac 29 lat pewnie nie znalem tych wszystkich szczegolow z zycia powyzszych bohaterow, ale wlasnie wtedy zaczelem sie domyslec, ze szczescie w bardzo malym zakresie zalezy od zewnetrznych okolicznosci, a w wiekszej mierze od naszych wlasnych wysilkow. "W rzeczy samej nic nie jest dobre ani zle samo przez sie. Tylko mysl nasza czyni to i owo takimi" - przypominaly mi sie slowa Hamleta.
Mialem szczescie, zylem zyciem, o ktorym jako chlopiec moglem tylko pomarzyc: pisanie o wydarzeniach swiatowych do magazynu Time, mieszkanie na Park Avenue, wystarczajaco duzo pieniedzy i czasu, by wakacje spedzac w Birmie, w Maroko, w Salwadorze. Kiedy jednak zdarzalo mi sie przebywac w tych rejonach swiata, zmagajacych sie z roznorakimi problemami, czesto zanurzonych w jakims militarnym konflikcie, wydawalo mi sie, ze ludzie stamtad sa pelni optymizmu i energii, w porownaniu do moich przyjaciol ze spokojnego Santa Barbara, codziennie odwiedzajacych swojego terapeute, w czwartym z kolei zwiazku malzenskim... Chociaz wiedzialem, ze przepustka do szczescia nie jest ubostwo, bylem rowniez przekonany, ze na pewno nie mozna go kupic za pieniadze.

Dlatego tez, w malo oryginalnym, post-hippisowskim akcie – opuscilem swoja wygodna posadke, aby przez rok zyc w swiatyni na przedmiesciach Kyoto. W swoim szlachetnym zamiarze wytrwalem tydzien. W tym krotkim czasie zorientowalem sie, ze oczekiwane przeze mnie niezmierzone glebie odkrywane w kontemplacji ksiezyca lub komponowaniu haiku, sprowadzaja sie w zyciu swiatyni do sprzatania, zamiatania i znowu sprzatania. Dzisiaj, po ponad 21 latach wciaz zyje w poblizu Kyoto, w dwupokojowym, i w porownaniu do mnisiej celi, luksusowym mieszkaniu. Nie mam roweru, samochodu, telewizji, ktorej programy moglbym zrozumiec, zadnych innych srodkow przekazu. Dni ciagna sie w nieskonczonosc. A jednak nic mi nie brakuje.

Nie jestem buddyjskim mnichem, nie sprawia mi jakiejs szczegolnej przyjemnosci wyrzekanie sie siebie, podrozowanie przez godzine lub dluzej by wydrukowac tekst, ktory wlasnie napisalem. Nie jestem szczegolnie zadowolony z faktu, ze wlasnie ominely mnie finaly ligi NBA.
Ale, w pewnym momencie, doszedlem do wniosku, ze przynajmniej dla mnie, szczescie nie wyrastalo z rzeczy, ktorych pragnalem lub potrzebowalem, ani z moich dokonan. I naprawde wartalo zastanowic sie gruntowanie, co tak naprawde prowadzi do spokoju umyslu – najblizszej dla mnie, jak dotad, definicji szczescia. Nie posiadanie samochodu to brak klopotu, o ktorym trzeba byloby codziennie myslec i moze nawet martwic sie, to codzienna przygoda spaceru po okolicy. Nieposiadanie telefonu komorkowego i szybkiego lacza internetowego wynagradza mnie czasem na gre w ping-ponga, zakupy dla ukochanej i pisanie dlugich listow do starych przyjaciol ( albo na poszukiwanie starych zabawek dzieci, ktore teraz dorosly i wyfrunely z gniazda).

Kiedy raz w tygodniu dzwoni telefon jestem tak podekscytowany, jakbym nigdy nie pracowal w gesto zaludnionym biurze w Rockefeller Center. Kiedy raz na trzy miesiace odwiedzam Stany Zjednoczone i rzucam sie na gazete, okazuje sie, ze wcale nie ominelo mnie tak wiele.
Podczas gdy ja po raz kolejny czytam Wodehouse'a albo Thoreau"a "Walden, czyli zycie w lesie" dwudziestocztero-godzinna karuzela naplywajacych ciagle wiadomosci wciaga ludzi, by pod koniec dnia zostawic ich dokladnie w tym samym miejscu, w ktorym ich zastala. W "Portrecie damy" Henrego James'a Ralp Touchett mowi: " Czlowieka, ktory zaspakaja wymagania swojej wlasnej wyobrazni nazywam szczesliwym". Dla mnie zycie w czasie przyszlym nigdy nie bylo szczesciem.

Z pewnoscia nie polecalbym wszystkim swojego modelu zycia, nie polecalalbym go wiekszosci ludzi i naprawde wspolczuje tym, ktorzy ostatnio doswiadczyli przeklenstwa ograniczenia potrzeb, niedostatku, ktorego nigdy nie poszukliwali i nigdy nie pragneli.
Ale po prostu wydaje mi sie, ze zewnetrzne dobra i osiagniecia nie moga naprawde uczynic nas wewnetrznie szczesliwymi. Milionerzy, ktorych znam, pragna zostac multimilionerami i spedzaja wiecej czasu z prawnikami i bankierami, niz z przyjaciolmi (Czy w ogole maja prawdziwych przyjaciol?). Sam pamietam, ze w czasach mojej pracy korporacyjnej, wiedzialem, ze zawsze mam przed soba nastepna, wyzsza pozycje do zdobycia, mozliwosc awansu. Jak w paradoksie Zenona, moglem byc pewien, ze nigdy nie osiagne mety, zawsze pozostanie nienasycenie, niespelnienie.

Nie posiadanie stalego etatu niewatpliwie jest bardziej ryzykowne, zwlaszcza dzisiaj, zwlaszcza gdy jako narzedzie zarobkowania wybralo sie slowa, ktore staja sie coraz czesciej tylko dodatkami do obrazow. Jak wiekszosc moich znajomych w ciagu ostatnich kilku miesiecy stracilem niemal calosc zgromadzonych oszczednosci. Moja garderoba zostala znacznie uproszczona za sprawa pozaru, ktory przed paroma laty spalil doszczetnie dom w Santa Barbara, zostawiajac mnie ze szczoteczka do zebow zakupiona w nocy w sklepie calodobowym. Dzisiaj moje dwupokojowe mieszkanie w japonskim "szczerym polu" jest nawet bardziej puste niz szczatki domu, ktory sie spalil. Mam za to czas, na czytanie John le Carre, wylegujac sie na sloncu i zagryzajac slodkie mandarynki. Kiedy na rynku pojawia sie nowy album Sigur Ros muzyka rozswietla moje dnie i noce. I wyglada na to, ze szczescie, jak spokoj i pasja przychodza naturalnie, kiedy sie ich nie poszukuje.

Jesli jestes osoba, ktora przedklada wolnosc nad bezpieczenstwo, ktorej calkiem wygodnie w malym pokoju, ktorej pragnienia nie wykraczaja ponad zwykle potrzeby, to moze bieganie w miejscu i krecenie sie w kolko nie jest dla ciebie.

W Nowym Yorku jakas czesc mnie zawsze byla "gdzies indziej", czesc mnie wyrywala sie, aby sprawdzic, jak tez moze wygladac zycie w Japoni. Teraz, kiedy tu jestem wcale nie wracam do Rockefeller Center czy na Park Avenue.

5 komentarzy:

Lemurka pisze...

Bardzo dziękuje Ci za ten tekst i tłumaczenie, przeczytaliśmy go razem z mężem i dał nam sporo do myślenia, linki do niego wysłałam przyjaciołom...Jak dobrze, że ktoś to wreszcie napisał- szkoda, ze tak niewielu ludzi dostrzega to co naprawdę daje szczęście.

Sylwia Willcox pisze...

:) Trudno sie z autorem nie zgodzic, ale i trudno zrezygnowac z "nadmiaru"

Porcelanka pisze...

Jest coś pociągającego w życiu 'posiadając niewiele', nie wiem tylko, czy dla wielu ludzi stan posiadania autora i gwarantująca jako takie bezpieczeństwo posada, nie byłby stanem godnym najwyższej zazdrości. Wydaje mi się, że filozofia autora to raczej samoograniczenie do minimum, które sam ustala (tylko, że to minimum uwzględnia posiadanie pieniędzy na papier listowy, na znaczki, na z a k u p y d l a u k o c h a n e j [a kobiety potrafią pragnąć wiele ;)] możliwość beztroskiej gry w ping-ponga). Myślę, że wielu z nas (np. ja ;)) z radością by się podobnie ograniczyło- gdyby tylko m o g ł o s o b i e n a t o p o z w o l i ć.., to przecież tak naprawdę kwestia w y b o r u spędzania wolnego czasu- inaczej jak wszyscy: nie przez tv czy w internecie, na pisaniu listów nie w hipermarkecie. Gdzie tu wyrzeczenie? :) Takich wyborów przecież dokonuje każdy myślący człowiek. Różnica polega tylko na tym, czy musi się martwić o przyszłość, o to, co włoży do garnka, i czy ma rodzinę na utrzymaniu (czy tez mało wymagającą, samowystarczalną ukochaną ;)) Ot, takie przemyślenia. Nie deprecjonuję wyborów bohatera. Myślę, ze ograniczenie każdemu może przynieść korzyć, nadać życiu nową jakość, jeśli sam je, świadomie wybiera. Jednak... chyba wolałabym poczytać o odrobinę większym wyzwaniu jak rzucenie pracy w wielkiej korporacji na rzecz małego, wygodnego mieszkania w Japonii ;) Np. pójście śladami Buddy? ;)

Sylwia Willcox pisze...

Absolutnie sie zgadzam z Toba Porcelanko. Perspektywa autora jest persepktywa "amerykanska" - najpierw mamy gore pieniedzy a potem sie ich "wyrzekamy" - tzn nie kupujemy wszystkiego czego chcemy, a tylko niektore "wazne rzeczy". Moja siostra po przeczytaniu tego artykulu po prostu sie smiala: 2 pokojowe mieszkanie kolo Kyoto, ha, ha, ja tez bym chciala byc az tak biedna!" Amerykanie sa biedni "inaczej" - "nieposiadanie" wyglada tutaj jak spelnianie "kaprysu", kolejnej zachcianki. "Duchowosc" jako alternatywa na telewizyjna nude.Dlatego napisalam, ze tekst w szanownym New York Time'sie wydal mi sie naiwny. Jak to dziwne spoleczenstwo, ktorego jestem czescia od jakiegos czasu. Moze maja racje w tym, ze najpierw trzeba sie "napelnic",zeby stracic?(Przez pierwsze 40 lat trzeba pracowac bardzo ciezko, np 80 godzin w tygodniu!, by potem osiasc w malym bialym domku na przedmiesciach i cieszyc sie wschodzacym sloncem) Moze "spokoj ducha' zerezerwowany jest dla tych, ktorzy maja posade w Time'sie, dom w Santa Barbara, ktore moga "rzeczywistosci" oddac jak okup, w zamian za spokoj ducha. Budda w koncu byl synem krola rodu rodu Shakya...
Inna sprawa, autor stwierdzil,ze w wieku 29 lat przestal wierzyc w pieniadze i wyjechal do Japonii, interesuje, ze w tym samym wieku Sidharta Gautama opuscil wlosci by poszukiwac oswiecenia...
Osobiscie wierze, ze szczescie zalezy od "stanu usyslu" i nie tylko w to "wierze", ale i "tak mam" - sprawdzilam wielokrotnie. Cierpie czasami z powodu nadmiaru "atakujacych" zmysly obiektow, ktore chcialabym miec, cierpie z powodu nie posiadania stalego etatu, bezpieczenstwa, ktore daja pieniadze ...i nic, nie robie nic aby to wszystko zdobyc. Pieniadze i posiadania to po prostu cos, na co jestem za leniwa:) I ciesze sie z tego przymiotu mojej woli, bo mimo to (albo dla tego) jestem straszliwie szczesliwa osoba.
A jeszce jedno, wydaje mi sie, ze kluczem do odczytania tego artykulu jest ostatnie zdanie; autor jest szczesliwy nie dlatego,ze sie "wyrzekl" i nie ma kasy; ale dlatego, ze zyje w miejscu, w ktorym zawsze chcial zyc, i w sposob jaki sobie wymarzyl. To nie wyrzeczenie jest kluczem, ale bycie w zgodzie ze soba...Chyba?

Porcelanka pisze...

Masz rację Sylwio, też się podpisuję pod spostrzeżeniem o naiwności tekstu- jak widać, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia...a raczej, urodzenia ;)
Co do spokoju ducha i tego, czy zależy on od stopnia napełnienia a później - wyrzeczenia się tego, wydaje mi się, że nie. Zastanawiałam się nad dokładnie tą samą kwestią tutaj: http://porcelanka.wordpress.com/2009/01/03/przypowiesc-ii/ i szczerze pisząc, nadal nie potrafię sobie na to pytanie odpowiedzieć...
Wiek, masz rację, jest sprawą istotną, bo właśnie w tym czasie (z autopsji znam ;DD) człowiek zaczyna na nowo sam siebie określać. Przedwczesny kryzys wieku średniego? A może nie, może po prostu teraz wcześniej się dojrzewa? Myślę, że jest to związane z nie posiadaniem rodziny, dzieci. Kiedy one są, nie ma czasu na myślenie o własnym rozwoju, a raczej, zwykle dzieciaki i ich rozwój są istotniejsze, rodzice zaś ograniczają się do rzeczy niezbędnych dla siebie. Niegdyś w wieku 29 lat ludzie mieli małe dzieci, i dopiero w wieku 40, kiedy się 'odchowały' zaczynali myśleć znów o sobie 'a co ze mną', 'kim jestem' czy już nic mnie w życiu nie czeka innego? Czy to jest moja droga?' Teraz- myślą o tym stale. Im jesteśmy dojrzalsi, pytanie staje się bardziej dojmujące, c z e g o pragniemy? Jak chcemy by wyglądało nasze życie. To są istotne pytania, które każdy musi sobie zadać.
Ja również wierzę, ze szczęście to stan umysłu - tak jest. Są ludzie, którzy mają daleko trudniej jak ja i potrafią się znacznie bardziej cieszyć życiem. Być może etat, bezpieczeństwo i inne zamienniki to są nasze złudzenia? Może wmawiamy sobie, że tylko to nas dzieli od wyśnionego 'szczęścia'?
Pewnie tak...Niepokój - jak się zdaje- wynika z tego, ze otaczająca nas kultura mierzy nas niestety własnie takimi osiągnięciami jak stan konta, praca, wykształcenie i na podstawie tego okleja nas nalepką z opisem wartości. Oblepieni, patrząc w lustro, zaczynamy wątpić, czy jesteśmy coś warci nie mając wpierw wszystkiego, "co powinniśmy". Jedni się nad tym zastanawiają, inni nie... Jedni najpierw zdobywają te wszystkie naklejki a potem 'realizują siebie' inni na odwrót. Ale żadna droga nie gwarantuje szczęścia bo ...zataczając koło- szczęście to stan umysłu, poczucie własnej wartości niezależnie od tych nalepek...
I tak, masz rację, to nie wyrzeczenie się jest kluczem, ale nasz wybór, który pozwala nam żyć w zgodzie ze sobą :)
Ale łatwo mówić, prawda, trudniej wybierać zawsze uważnie się w siebie wsłuchując, nie zważając na naciski z zewnątrz...