poniedziałek, 28 kwietnia 2008

Poczatek alfabetu - aikido.


Moj alfabet "rzeczy istotnych" zaczyna sie od A.
A jak aikido.
Nie jestem chyba w stanie wyliczyc wszystkich konsekwencji wewnetrznych i zewnetrznych, zwiazanych z moja aikidocka praktyka.
Jest cos uzalezniajacego w aikido. W dojo mozna spotkac ludzi, ktorzy cwicza od lat 30 - 40 i wciaz zywa jest ich pasja. Nie wiem, czy aikido jest sztuka samoobrony; nie wiem, czy jest efektywne; nie wiem czy jest techniczne doskonale, miekkie czy twarde...Dla mnie istotne w aikido jest to, ze z czasem przynosi pewnego rodzaju pewnosc, ktora nie jest egocentryczna; jest raczej uniwersalna... Pewnosc wynika z przyswojenia zasad, ktorych nikt nie zwerbalizowal...Wiec milcze o tym.
Na poczatku, pamietam to doskonale, cieszylam sie z samego ruchu, z tego, ze kazdy trening byl wyzwaniem dla mojej pamieci ruchowej. Jak w szkole musialam zapamietac rodzaj ruchomego wiersza - wers po wersie musialam nauczyc sie recytacji. Dodatkowym elementem kazdej lekcji bylo to, ze zawsze towarzyszyla mi druga osoba, zywy czlowiek odtwarzajacy swoj wierszyk. Obydwoje dostawalismy ten sam skrypt, a jakze rozna byla interpretacja. Roznorodnosc mnie zachwycila. Zrozumialam, ze na tych lekcjach dowiaduje sie nieslychanych rzeczy nie tylko o moim partnerze i jego osobowosci widocznej w ruchach i reakcjach, ale i o sobie. Wielokrotnie przylapywalam sie na agresji, niespodziewanej zlosci, checi bycia lepsza niz jestem, zniecheceniu, nieufnosci, proznosci, egocentryzmie, a przede wszytskim na strachu. To kim jestem poza mata, przeklada sie na to, kim jestem na macie. Ale wraz z praktyka - stopniowym zapominaniu o sobie recytujacej, zaczely pojawiac sie chwile, w ktorych byl tylko wiersz, czysta poezja i jako jej nosnik pozostawalam dla siebie samej nieomal niezauwazalna. Aikido stalo sie czescia mnie, albo ja stalam sie czescia aikido. Dlatego zawsze powtarzam: aikido zawdzieczam lepsza czesc mnie.
Prawdziwym wyzwaniem stalo sie jednak bycie uchi-deshi. Oto jestem w dojo, w centrum Manhatanu i jedynym moim obowiazkiem jest cwiczyc, cwiczyc, cwiczyc. Hmmm, no jeszcze sprzatac dojo i odbierac telefony... Przez pierwszy miesiac czulam sie jak w raju - robie to co kocham i nic wiecej nie musze. Potem zachorowalam. I pewien czlowiek w dojo przekazal mi lekcje o aikido. "Aikido - powiedzial - polega na wyzbyciu sie siebie, wiec przestan byc chora i obolala, bo jest to fikcja. Slabosc i choroba nie sa czescia aikido. Znienawidz swoje cialo i pokaz mu, ze to ty nim rzadzisz, a nie ono rzadzi toba." Bzdura! - chaialam krzyczec. W ten sposob rodzi sie paranoja. Ta ideologia moze sprawdza sie w przypadku checi uczynienia z czlowieka "nadczlowieka" . Ale ja nie mam takich ambicji. Ja nie daze do bycia perfekcyjna, nie chce oswiecenia, wyzwolenia i innych bonusow wynikajacych ze "zwyciestwa nad soba". Ja wcale nie chce zwyciezac w walce ze soba, ja nawet siebie lubie... I nagle zrozumialam, ze jestem w zlym miejscu. Moja droga do aikidockiego oswiecenia zakonczyla sie przepascia - powinnam w nia skoczyc, nie pytajac sie o sens skoku, powinnam po prostu wierzyc w droge, lecz oto moja europejska natura zwyciezyla - zaczelam pytac sie "po co?, dlaczego?". No i stracilam ochote na kontynuacje. Wyprowadzilam sie z dojo. Zaczelam normalne zycie, oczywiscie kontynuujac treningi. Ale cos sie zmienilo. Moje aikido wyciszylo sie, stalo sie delikatne, bez cienia zawzietosci ( moze pasji?). Teraz trenuje nieomal jak robot. Pada haslo, wykonuje techniki. Niczego juz nie chce osiagnac, nic nie chce nikomu udowodnic, nie mam ochoty byc lepsza niz ktokolwiek. Dziekuje swojemu partnerowi, dziekuje nauczycielowi i wychodze z dojo, zapominajac o treningu.
W sobote pojechalam do NYC spotkac sie z moim polskim nauczycielem. Cud wiary powrocil do mnie na chwile. Czysta przyjemnosc cwiczenia, bycia z ludzmi, obierania ich emocji i reagowania na nie. Smiech.
Zawsze mi bedzie tego brakowalo. Bede tesknic za moim polskim sensei. Moj polski sensei mowil o zwycistwie nad bolem i strachem, ale ja zapamietalam te momenty, w ktorych cale dojo sie po prostu smialo i lekkosc "nie-dazenia" unosila sie w powietrzu.
Moj wielki sensei , ktorego rowniez brakuje mi w Cambridge na pytanie o 5 zasad aikido odpowiada - pokoj i milosc. I wlasnie w to aikido ja wierze. Sam sensei walczy ze swoim nalogiem palenia i w chwilach slabosci ( a ma ich wiele) po prostu kocha ludzi i muzyke. Jest czlowiekiem. I boli go glowa nastepnego dnia, nie cwiczy. Moj wielki sensei jest doskonalym aikidoka. A ja przestalam chciec byc doskonalym aikidoka. Chce sobie po prostu trenowac i byc czlowiekiem. Niedoskonalym.

Brak komentarzy: