Moj alfabet "rzeczy istotnych" zaczyna sie od A.
A jak aikido.
Nie jestem chyba w stanie wyliczyc wszystkich konsekwencji wewnetrznych i zewnetrznych, zwiazanych z moja aikidocka praktyka.
Jest cos uzalezniajacego w aikido. W dojo mozna spotkac ludzi, ktorzy cwicza od lat 30 - 40 i wciaz zywa jest ich pasja. Nie wiem, czy aikido jest sztuka samoobrony; nie wiem, czy jest efektywne; nie wiem czy jest techniczne doskonale, miekkie czy twarde...Dla mnie istotne w aikido jest to, ze z czasem przynosi pewnego rodzaju pewnosc, ktora nie jest egocentryczna; jest raczej uniwersalna... Pewnosc wynika z przyswojenia zasad, ktorych nikt nie zwerbalizowal...Wiec milcze o tym.
Na poczatku, pamietam to doskonale, cieszylam sie z samego ruchu, z tego, ze kazdy trening byl wyzwaniem dla mojej pamieci ruchowej. Jak w szkole musialam zapamietac rodzaj ruchomego wiersza - wers po wersie musialam nauczyc sie recytacji. Dodatkowym elementem kazdej lekcji bylo to, ze zawsze towarzyszyla mi druga osoba, zywy czlowiek odtwarzajacy swoj wierszyk. Obydwoje dostawalismy ten sam skrypt, a jakze rozna byla interpretacja. Roznorodnosc mnie zachwycila. Zrozumialam, ze na tych lekcjach dowiaduje sie nieslychanych rzeczy nie tylko o moim partnerze i jego osobowosci widocznej w ruchach i reakcjach, ale i o sobie. Wielokrotnie przylapywalam sie na agresji, niespodziewanej zlosci, checi bycia lepsza niz jestem, zniecheceniu, nieufnosci, proznosci, egocentryzmie, a przede wszytskim na strachu. To kim jestem poza mata, przeklada sie na to, kim jestem na macie. Ale wraz z praktyka - stopniowym zapominaniu o sobie recytujacej, zaczely pojawiac sie chwile, w ktorych byl tylko wiersz, czysta poezja i jako jej nosnik pozostawalam dla siebie samej nieomal niezauwazalna. Aikido stalo sie czescia mnie, albo ja stalam sie czescia aikido. Dlatego zawsze powtarzam: aikido zawdzieczam lepsza czesc mnie.
Prawdziwym wyzwaniem stalo sie jednak bycie uchi-deshi. Oto jestem w dojo, w centrum Manhatanu i jedynym moim obowiazkiem jest cwiczyc, cwiczyc, cwiczyc. Hmmm, no jeszcze sprzatac dojo i odbierac telefony... Przez pierwszy miesiac czulam sie jak w raju - robie to co kocham i nic wiecej nie musze. Potem zachorowalam. I pewien czlowiek w dojo przekazal mi lekcje o aikido. "Aikido
W sobote pojechalam do NYC spotkac sie z moim polskim nauczycielem. Cud wiary powrocil do mnie na chwile. Czysta przyjemnosc cwiczenia, bycia z ludzmi, obierania ich emocji i reagowania na nie. Smiech.
Zawsze mi bedzie tego brakowalo. Bede tesknic za moim polskim sensei. Moj polski sensei mowil o zwycistwie nad bolem i strachem, ale ja zapamietalam te momenty, w ktorych cale dojo sie po prostu smialo i lekkosc "nie-dazenia" unosila sie w powietrzu.
Moj wielki sensei , ktorego rowniez brakuje mi w Cambridge na pytanie o 5 zasad aikido odpowiada - pokoj i milosc. I wlasnie w to aikido ja wierze. Sam sensei walczy ze swoim nalogiem palenia i w chwilach slabosci ( a ma ich wiele) po prostu kocha ludzi i muzyke. Jest czlowiekiem. I boli go glowa nastepnego dnia, nie cwiczy. Moj wielki sensei jest doskonalym aikidoka. A ja przestalam chciec byc doskonalym aikidoka. Chce sobie po prostu trenowac i byc czlowiekiem. Niedoskonalym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz