piątek, 18 kwietnia 2008

Kilka uwag o terazniejszosci


Kazda noc bogata jest w sny. Moje mieszkanie musi "cos w sobie miec", bo jeszcze nigdy, w zadnym miejscu na swiecie, w ktorym mialam przyjemnosc i nie przyjemnosc mieszkac, nie mialam tylu snow. Moja mama zasugerowala rozwiazanie kosmiczne - skorupki jajek nalezy polozyc pod lozkiem. Wiem, ze jej "wiedza" przekracza wielokrotnie moje zrozumienie swiata. Kiedys nie moglam sie z tym pogodzic i przeciwstawialam sie maminym "przesadom". Ale starzenie sie, w moim przypadku, oznacza wieksza dawke ugodowosci i otwartosci na inne "ego". Skorupki z jajek przyniosly spokojny sen mojego meza. Spi jak dziecko. Raz na tydzien do miseczki pod lozkiem dokladam nowe wapienne skarby, swieza energie spokoju. Pomaga.
Moje senne "koszmary" nie sa tak posluszne. Cala ma zawzietosc i upor skoncentrowaly sie w "poswiadomosci", ktora nie chce sluchac modrosci Prawiecznej. To znaczy, spie o wiele lepiej, ale wciaz kazda noc jest rodzajem podrozy do przeszlosci. Jakbym nie mogla sie z nia rozstac... Tak, bo kazdy sen to rodzaj historii, ktora przenosi przeszlosc w terazniejszosc.
Od wielu juz miesiecy jestem odizolowana od mojej przeszlosci, co sobie chwale i blogoslawie. Oddalenie fizyczne pomaga mi "zlapac dystans". Jak doktor Jackyl i mister Hyde istnieje jednak Sylwia dzienna i Sylwia nocna. W dzien jestem szczesliwa i pogodzona ze swoim zyciem; wybaczylam sobie swoje bledy. W dzien wydaje mi sie, ze wszytsko jest pod kontrola swiadomosci, ze kazde uczucie jest mi znane, ze znam motywy swojego postepowania.W nocy swiat powraca w innym porzadku - nieprzewidywalnym za dnia. Kazde uczucie odslania swoja ukryta nature - strach i resentyment.
Prawie dwa lata temu przeprowadzilam na sobie terapie wstrzasowa i wydawalo mi sie, ze dotarlam do najglebszych pokladow swojego strachu.
W moich snach terazniejszych widze siebie otoczona przez ludzi, ktorych kochalam (kocham) i kazda krzywda doswiadczana w przeszlosci wraca odbita w innym zwierciadle. Jeszcze raz doswiadczam bolow rozstan, klotni, jeszcze raz jestem w srodku sytuacji, w ktorych nie wiedzialam jak powinnam sie zachowac. I mam okazje zmienic bieg wydarzen! Bo jestem w tych snach soba terazniejsza, mam wiedze o tym, co nastapilo pozniej. Moge wprowadzac korekty i ogladac sen pt. "co by bylo, gdybym wtedy postapila inaczej, zachowala sie inaczej..."
Tak na prawde zmiany sa tylko chwilowe, ogolna suma zawsze sprowadza sie do mnie w dniu dzisiejszym. Zadna alternatywa nie jest lepsza od tego, co w rzeczywistosci sie wydarzylo, zadna nie jest gorsza. Ale meczy mnie ciagle spotyknie sie w nocy z moja przeszloscia. Z nocy na noc dzwigam ciezar swojej historii. Jakbym byla zbudowana z jakiejs bardzo delikatnej substancji, w ktorej kazde wydarzenie wyrzezbia skaze, ryse, natychmiast utrwalana i nieusuwalna. Mam tylko nadzieje, ze sny sa ostatnim miejscem oporu mojej przeszlosci. Kazdy jej fragment przepracowalam swiadomie, teraz pora na oniryczna bitwe. Mam nadzieje, ze pozwole wygrac mojej historii i w koncu sie uspokoi, poczuje zaakceptowana:)
***
Chodze znow do szkoly! Od dwudziestu paru lat chodze do szkoly! Chyba lubie sie uczyc...A moze to kwestia wiecznych kompleksow, wiecznego czucia sie "nie do". Niewazne. Tym razem ucze sie sztuki dyskusji po angielsku i czytam angielska literature. Uwielbiam swoj nowy jezyk, chociaz sprawia mi tyle klopotow i meka jest moja codzienna. Moje wspolklasowiczki ( same kobiety!) tworza cudowna mieszanke kultur - Japonia, Wietnam, Tajwan, Korea, Belgia, Bulgaria, Niemcy, Wenezuala, Brazylia, Egipt, Maroko, Iran i Polska. Dyskusje na temat roznic kulturowych, stereotypow myslowych, polityki, religii, etykiety i etyki, mniam, mniam, czysta przyjemnosc. Uwielbiam te lekcje. Wczoraj rozmawialismy o sytuacji kobiety w Ameryce, w porownaniu do naszych krajow. Dyskusja zaczela byc bardzo osobista. I nagle okazalo sie, ze niemal wszystkie opowiadamy ta sama historie. Dobra praca i wyksztalcenie w naszych krajach ojczystych i nagle ta Ameryka, w ktorej z powodu jezyka, badz roznic kulturowych czujemy sie lekko wyobcowane; ta Ameryka , w ktorej chcemy znalezc swoje miejsce i byc soba - nie sprzataczka, nie po prostu zona, gospodynia domowa, wyprowadzaczka psow...Chcemy swojej malutkiej niezaleznosci i godnosci. Nie jestem wyjatkowa! Hurra!
***
Kolejna sprawa jest moja praca. Dostalam prace! Cud! Bede pracowac dokladnie tak samo jak w Polsce. Cud! CUD!
Jutro pierwsze spotkanie zarzadu mojej organizacji: World Citizens Party - Partia Obywateli Swiata. Jest to organizacja non-profit.Glownym celem WCP jest reorganizacja Organizacji Narodow Zjednoczonych tak, by utworzyc wielonarodowy organ egzekucyjny i prawodawczy skladajacy sie z przedstawicieli wszystkich krajow nalezacych do ONZ, wybranych w proporcjonalnych, demokratycznych wyborach; taki Rzad na poziomie globalnym. WCP ocenia ONZ jako organizacja lekko juz skostniala i wymagajaca odswiezenia, po to, by sprawnie reagowac na zagrozenia pojawiajace sie na swiecie.
WCP ma takze swoje ambicje wyborcze, jako tak zwana "trzecia partia" liczy na poparcie w wyborach parlamentarnych.
Glownym zadaniem WCP sa dzialania pro-pokojowe - lobbing przeciw-wojenny ( a wiadomo, ze ten temat stanowi teraz w Ameryce top hot 10).
Dostalam piekne stanowisko zatytulowane managing director. Nie wiem co z tak piekna nazwa poczac. Ale sytuacja przypomina mi mocno moja polska przeszlosc.
Partia dostala w spadku jakies pieniazki i bedzie wydawac je glownie na ulotki, organizacje zebran, ewentualnie jakies materialy anty-wojonne, pro-edukacyjne.
Oczywiscie boje sie jak cholera, o ile w Polsce mialam swoja bron - jezyk, tutaj jestem tego pozbawiona. Ale biore na siebie to wyzwanie. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni...

Brak komentarzy: