niedziela, 26 października 2008

Proba opisu, deskrypcji- czas dzienny, czas nocny

Poranki i wczesne popoludnia spedzalam czesto w Kolorach. Adresu nie pamietam dokladnie. Oczywiscie Plac Nowy, oczywiscie Krakow.
Kolory powstaly jako drugie lub trzecie. Po Singerze. Po lub przed Alchemia. Zupelnie bym sie po sobie nie spodziewiala, ze zostane w tym miejscu. Po wielu latach w mrokach ciemnozielonych kotar, po swiecach, bordowonieokreslonych tapetach, Kolory byly jakies takie zdrowe, jasne, swieze i ... kolorowe. Trzy jasne szklane drzwi, czasami powiewa jakis plakat - wystawa fotografii, wystawa obrazow, koncert. Przestrzenne pomieszczenie z roznobarwnymi sliskimi kwadratami na podlodze.
Gdzie jest styl bohemy, gdzie jest mrocznosc braku przyszlosci? Cicho spi jeszcze pijana w barlogach na poddaszach, w brudnych poscielach w ciemnych kazimierzowskich kamienicach, choc siwy dym dawno juz uniosl sie nad Placem, wolno przemiescil w strone Wisly, na chwile zatrzymujac sie nad Wawalem i Kosciolem na Skalkach i troche szybszym krokiem zmierzal wlasnie w strone Tynca.
Sciany w Kolorach wylepione sa plakatami z Paryza, bo Kolory sa paryskie, bo Kolory maja w nazwie Le, bo kolory maja swoja legende zalozycielska o parze, ktora wyjechala, spedzila i postanowila ulokowac kapital. Piosenka francuska, a moze jakis Jacques, jakis Brell pomyslisz, ale sie mylisz. Tutaj jest Kolorowo, tutaj raczej spiewac bedzie dama, katarynka sie kreci, nutki podskakuja. Pachnie kawa, rogaliki i dzemiki.
Jesli na prawde nie masz co robic, mozesz nawet czytac te plakaty - slawa jednej nocy, wystawa dwoch popoludni, wernisaz na trzy niedziele oraz sztuka jednego aktora i dwoch polnagich kobiet w pantalonach. Kabareeee...Oczywiscie. La coleur, de la rouge. Francuski piesek przywiazany do nogi stolika.
Swiatlo. Zdecydowanie Kolory mialy swiatlo. Nie tylko duze szklane drzwi, ale kolorowe lampki na stolikach, kolorowe jarmarki swiatla z zarowki. W pochmurne dni - rarytas. I wifi, dostep do internetu. Dru-gi ra-ry-tas.
I kawa, la or le cafe o'lait albo latte, ta nawet bardziej. W wysokiej szklance, z prawdziwymi warstwami do obserwowania, z ciasteczkiem. Maslanym lub z cukrem. Kawa z pianka, prawdziwa, sztywna, zgestniala. Bez tej rzadkosci z dziurami z powietrzem, ktore mozna sobie zrobic w domu ubijajac mleko "recznie". Do pelni z najpelniejszych szczesc brakuje jeszcze jednego elementu - gazety. Wybieram piec, szczesc tytulow, pare dziennikow, kilka magazynow. Zaopatrzona moge w koncu zaczac swoj dzien. Juz byl piekny, juz byl szczesliwy, moglo byc tylko lepiej. Na stole ladowal jeszcze moj notatnik, tak na wszelki wypadek, gdybym chciala cos zapisac, gdybym cos ciekawego uslyszala. Tutaj spedzam nastepne pare godzin mojego cennego zycia. Bo nic innego nie mam do roboty. Wsrod pedzacych do pracy, pracujacych w Kolorach, sasiadach na kawie i papierosiku, wsrod spotkan biznesowych, spotkan w miedzy czasie, w czasie przerwy, wczesny lekki lunch, siedzialam niewzruszona. Latte saczona przez kilka godzin, zimna, nawet okruszka po ciasteczku.
Historie romansow mieszaly sie z francuska muzyka, historie bledow w pracy, stukaly o dno filizanek, ciaze i ich rozwiazania, pare lekcji angielskiego, pare francuskiego. Czasami widzialam studentow prawa, czesto tych z niedalekiej psychologii. Wyobrazalam sobie, ze tacy jak ja, jesli w ogole istnieli, nigdzie nie chodzili, uczyli sie porzadnie, bez rozdrabniania sie w kawach, w ciasteczkach z dziurka lub bez. Pewnie byli w tym czasie na uczelni i odkrywali logike w jezyku, lub jej rozmycie, tak w ogole, zwlaszcza w czasach dziesiejszej ekonomii, zwlaszcza w czasach dziesiejszej fizyki niepewnosci.
Rezyser tlumaczyla swojej aktorce jak to jest byc w ciazy, jak to jest ciaze stracic, aktorka tlumaczyla innej aktorce jak to jest stracic rodzicow, jak to jest byc w bolu, a jak wyrazac rozkosz - musisz byc glosna, musisz byc niemal histeryczna. Zapisalam te uwage w dzienniczku. A noz pewnego dnia trzeba tez bedzie rzecz odegrac.
Cicho sprzedawane telefony z rynkow zachodnich i soczewki kontaktowe z USA. Bez ryzyka. Zaczynalam myslec o tym jak ten szmal bez ryzyka i ja moge zrobic. Pustka przychodzila do glowy. Siedzialam przy stoliku nasytepnych pare godzin, patrzac jak innym pieniadze wpadaja do kieszeni, jak wypadaja, jak plyna strumieniami, do ktorych ja nie moge wejsc. Czasami zastanawialam sie dlaczego nie jestem w tym nurcie, dlaczego "oni" nie chca byc na moim miejscu. Bylam w Kolorach, przy mojej zimnej latte i pustce po ciastku z dziurka (pustka dodatkowa) lub bez. Szczesliwa. Otwarty notatnik, pare gazet nawet nie zaczetych, kolore obrazki do obejrzenia na scianach. Po jakims czasie stalam sie w Kolorach regula, jedna z regul. Nie wiem, czy ktokolwiek tam uswiadomil sobie moja codzienna poranno-wczesno-popoludniowa obecnosc. Dla mnie byl to jeden z niewielu rutynowych momentow, ktore zawsze bede holubic w pamieci. Bo o rutyne ciezko w zyciu podroznika niestabilnego.
Kiedy zapadal zmrok nie moglam juz byc w Kolorach. Wzywala mnie mroczna strona mocy. Kiedy dzieci juz grzecznie spaly w swoich domkach, kiedy zdrowa czesc spoleczenstwa siedziala skrecajac sie w bolach zazdrosci przed telewizorem, kiedy studenci mogli dorobic praca w jakiejs knajpie, kiedy moi rodzice utuleni przez niewiedze slodko pochrapywali, a moja siostra pewnie czytala ksiazke, wtedy wyruszalam na nocna wyprawe po przygaszone doswiadczenia, pod ciemna gwiazde, po smierdzace runo.
Singer - czas nocny. Inny zestaw swiatel i napitkow. Inny zestaw lektur i ludzi. Ten sam Plac, to samo miasto, ten sam rytualny czas.
W godzinie poznonocnej przedzieram sie przez ciemnozielone kotary. Ciemnosc w srodku rozjasniona punktami swiec. Pierwsza sala - trzy stoliki, maszyna do szycia spelniajaca role czwartego, lustro odijajace nikle pomaranczowe swiatla. Miekki dywan. Wrazenie wkroczenia do cudzego domu, mieszkania babci. Na scianach ciemne grafiki singerowego artysty oprawione w ciezkie drewniane ramy okienne. Za oknem, za szyba cienie postaci z ciemnej wyobrazni pozbawionej nadziei. Twarze, zarysowne czarna kreska na czarnym tle, czarna sukienka kobiety uciekajacej z ciemnosci w ciemnosc. Ciemne stoliki, krzesla pochodzace z innych momentow przeszlosci. Zniszczone przez czas, totalnie bezwartosciowe. Z tego piekielnego przedsionka przechodzi sie do sali glownej. Pod jedna ze scian, z duzym lustem ( kiedys zbitym przez kogos z moich znajomych) dwa singerowe stoliki, duzy stol okupujacy przestrzen pod obrazem, dwa kolejne okragle starocie z nadmiarem kszesel i bar, ktory kiedys byl kredensem, ale dawno przestal nim byc. Nadmiar lakierow, farb - niewidoczny noca. Kredens polyskuje wesolo w swieczkach, szkle butelek oferujacych dobra zabawe, zapomnienie i depresje dnia nastepnego. Lampa z czerwonym abazurem. Lampa z bialej porcelany: barkowe igraszki dwoch panienek w pantalonach i falbanach oraz chlopaczka lapiacego ich za cycki, za zmanierowane pupy. Na porcelanie mozna bylo czasami dostrzec rumience podniecenia. Spedzilam godziny gapiac sie na ta lampe, poszukujac w niej sensu wszystkiego. Czasami wydawala mi sie sednem wszechswiata. Okna w Singerze przez wiele lat zamalowane byly czarna farba, knajpa otwierala sie jakby sama z siebie tylko wieczorem i zamykala sie nad ranem, niewolac tych, ktorzy ociagali sie z opuszczeniem swiata ciemnosci i moralnego niepokoju. W trzeciej sali dla mrocznych spiochow metalowe lozko, z ostrymi sprezynami, nacinajacymi ciemnosc i kazda probe milosci.
Muzyka nasila sie wraz z rozwojem nocy i wybuchala z cala sila po polnocy - jazz w roznych odmianach, jazz w kazdej postaci, jazz ze starej plyty, jazz z Village Vanguard, jazz blakajacy sie po Montmartre.
Zapach papierosow przenika sciany wytapetowanej w bordowo-zielone wzory. Zapach paierosow przenika prosto do twoich kosci. W Singerze musi sie palic, duzo, duzo - papierosy wyplywaja z popelniczek i tocza sie po podlodze, wypalajac dziury w dywanach. Zaczynam swoje nocne zycie od rozowego martini, czasami z sokiem pomaranczowym. Nie mozna skonczyc wieczoru po godzinie. Ludzie przyplywaja i wyplywaja. Jak na placu boju, pozostaja najsilniejsi, najbardziej upici. Mozemy bredzic o filozofii w nie-filozofii, bawic sie ze slowami i z ich brakiem. Bez sensu blakac sie bez porozumienia we wspolnej przestrzeni, w ktorej nikt nikogo nie spotyka, bo ludzie ulepieni sa z leku i pustki, ze strachu i nadzieii zabijanej mocnym alkoholem.
Czas nocny, w tancu, w rozmowach, w majaczeniach, w plomieniach zapomnienia ciagnie sie do rana, do czasow wstawania mgly z nad rzeki. Czas nocny jest czasem zabijania czasu.
Inni ludzie w nocy spali w swoich mieszkaniach, moje zycie zasypialo w ciemnosciach Singera.Nie moglam spac inaczej.
Czas dzienny - Kolory, czas nocny - Singer.
Czasy minione.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Rewelacyjnie oddałaś klimat.
Alchemię znam, ale muszę się wybrać kiedyś do 2-óch pozostałych miejsc. Kate